Wyobraźmy sobie miejsce, do którego słońce dociera nie dłużej niż na godzinę dziennie. Niebo zasnuwają ciemne chmury, a ponure wrażenie potęgowane jest przez czarny, brudny dym wydobywający się z opalanych węglem pieców. Ulice i ściany domów pokryte są grubą warstwą sadzy, a ludzie przemykają do swych mieszkań trzymając wilgotne chusteczki przy ustach, by nie nawdychać się wszechobecnego pyłu. Owe chusteczki pełnią jeszcze jedną rolę – nie było zbytnio czuć odrażającego smrodu wypełnionych po brzegi kanałów ściekowych. Mieszkańcy tego „urokliwego” miejsca stanowili iście interesującą mieszankę społeczną – prawie jedna piąta była bezdomna, a na 5,6 miliona obywateli przypadało 30 tysięcy prostytutek.
Tak właśnie wyglądała Wielka Metropolia u progu XX wieku – Londyn. Wylęgarnią nędzy rozprzestrzeniającej się z olbrzymią szybkością na pozostałe dzielnice był słynny East End. O zmroku owo miejsce wyglądało jeszcze bardziej przerażająco. Panowie, którzy za dnia nurzali się w bogactwie, nocą odwiedzali tamtejsze okolice, by oddać się taniej rozrywce, podczas której za kromkę chleba można było dać upust swej chuci. Czasem można było ujrzeć idącego po niezmiennej trasie policjanta, który usiłował oświetlać sobie drogę rachitycznym światełkiem lampy, najczęstszym widokiem jednak były prostytutki poszukujące klientów, by zarobić na miejsce w przytułku czy coś do jedzenia. Stanowiły bardzo łatwy cel dla bestii, która upatrzyła sobie East End jako miejsce swoich makabrycznych łowów. Tam bowiem właśnie rozpoczął się festiwal zbrodni, „orgia bestialstwa”, która pochłonęła co najmniej pięć ofiar. Ów festiwal zakończył się najbardziej szokującym i makabrycznym mordem, w wyniku którego ofiara była dosłownie rozpruta
– nie na darmo bestia przybrała pseudonim Kuba Rozpruwacz.
Jest on najbardziej znanym seryjnym mordercą. Jedną z atrakcji Londynu są wycieczki na miejsca zbrodni, półki księgarskie uginają się pod ciężarem licznych książek, powstało wiele filmów traktujących o tym zabójcy – ponad 100 lat od makabry, jaką urządzał na mrocznych ulicach East Endu, Kuba cały czas jest popularny. Stanowi ponadto idealny produkt marketingowy, na którym cały czas można zbić nieliche pieniądze. Wystarczy choćby napisać książkę zatytułowaną: Kuba Rozpruwacz – portret zabójcy, być pewnym swojej nieomylności, ogłosić, że właśnie powstało dzieło ujawniające tożsamość mordercy i już mamy przepis na bestseller. Na ten właśnie pomysł wpadła autorka powieści kryminalnych, Patricia Cornwell – i przyglądając się rankingom książkowym można stwierdzić, iż był to strzał w dziesiątkę: Portret zabójcy cieszy się ogromną popularnością. W licznych opisach możemy przeczytać, że w końcu rozwiązano zagadkę Rozpruwacza i sprawę można uznać za definitywnie zamkniętą. Czy na pewno? Nie dziwię się tej
otoczce marketingowej, wszak obecnie można zrobić wiele, by sprzedać produkt, nierzadko omijając podstawowe zasady etyki i rzetelności. Jakiś czas temu śmiertelnie poważnie traktowano androny Chrostophera Knighta (Klucz Hirama, Drugi Mesjasz) czy tria Baigent, Leigh, Lincoln (Święty Graal, Święta Krew) ba! Popłuczyną po tych nie trzymających się faktów tezach jest powieść Dana Browna, która stała się bestsellerem, również w Polsce. Z przerażeniem obserwuję, że wiele osób traktuje te dziełka na serio – ot, siła reklamy. Tak więc niesiony ową siłą kupiłem książkę Patricii Cornwell, choć wrodzony sceptycyzm nie pozwalał zbyt entuzjastycznie podchodzić do rewelacji, jakie miały na mnie czekać w tej lekturze. Okazało się, że ów sceptycyzm był w pełni uzasadniony.
Autorka zastosowała wybieg, którego nie lubię - otóż z góry założyła, kim jest morderca i jej praca ma na celu potwierdzenie tej tezy. Niestety, owe potwierdzenie odbywa się na zasadzie pomijania faktów przeczących temu, iż Rozpruwaczem był malarz-impresjonista Walter Sickert i nadmiernemu wyolbrzymianiu poszlak obciążających go, jako pewnik przyjmując domysły oparte na bardzo kruchych podstawach. To właśnie Sickertowi towarzyszymy od narodzin do śmierci, a tłem biografii tego bardzo ekscentrycznego człowieka są makabryczne zbrodnie londyńskiego rzeźnika. Pani Cornwell twierdząc, iż są to postaci tożsame, używa według mnie dalekich od rzetelności argumentów. Największym kuriozum jest dowodzenie, że na jednym z obrazów domniemanego Rozpruwacza jest ukryty jego portret. Co ciekawe, ów portret to maleńka, biała plamka obok twarzy kobiety znajdującej się na obrazie wiszącym w pokoju namalowanym przez Sickerta. Takich malarskich konfabulacji jest bardzo wiele, autorka twierdzi, iż artysta przedstawiał w
swoich pracach miejsca zbrodni, ofiary, wręcz bawił się setnie umieszczając tam liczne wskazówki świadczące o fakcie, że to właśnie on jest zabójcą. Znowu nawiążę do Świętego Graala czy powieści Browna – tam również autorzy dopatrywali się najróżniejszych rewelacji w obrazach (okazało się nawet, że Da Vinci był masonem, heretykiem i Bóg jeden wie, kim jeszcze). Ludzie mają to do siebie, że czasem widzą to, co chcą zobaczyć, więc wynurzenia pani Cornwell na temat prac impresjonisty zupełnie mnie nie przekonały – są to tezy czysto subiektywne i nie można ich traktować jako dowody winy. Ponadto autorka twierdzi, że jeśli nie ma żadnych przesłanek, iż Sickert był poza Londynem w 1888 roku, można założyć, iż tam właśnie się znajdował, umilając sobie wolny czas rozpruwaniem prostytutek. Teza może i słuszna, ale obawiam się jednak, że takie przesłanki istnieją i nie wierzę, że pisarka do nich nie dotarła. Nie miałem większych problemów ze znalezieniem poszlak, iż malarz znajdował się we Francji jesienią 1888
roku, choć nie posiadam takich środków, jak pani Cornwell, nie kolekcjonuję „pamiątek” związanych z Rozpruwaczem i nie przekopałem setek archiwów dotyczących tego zabójcy. Wątpię więc, czy autorka nie spotkała się z owymi poszlakami, myślę, że po prostu pominęła, gdyż przeczyły z góry założonej tezie. A moim zdaniem takie prowadzenie „śledztwa” jest niedopuszczalne i stawia pod znakiem zapytania wiarygodność pracy. Podobnych nieścisłości jest, niestety, w Portrecie Zabójcy sporo. Mimo tego, że fundament, na jakim opierała się autorka jest bardzo chwiejny i nietrwały, książkę traktującą o próbie poznania tożsamości rzeźnika z East Endu polecam bez wahania ze względu na obraz Londynu, jaki wyłania się z jej stronic. Opisy wiktoriańskiej metropolii są bardzo plastyczne, a wzmianki o pracy ówczesnej policji i służb medycznych bardzo interesujące. Można również wiele dowiedzieć się o obyczajach londyńskiej społeczności, traktowaniu „kobiet upadłych” i podejściu włodarzy do problemów niższych warstw
społecznych. Poza tym bardzo dokładnie przedstawione są obrażenia, jakie zadawał Kuba (co czyni pracę pani Cornwell dość drastyczną) i miejsca zbrodni, ergo książka jest dość solidnym kompendium wiedzy na temat tego przerażającego mordercy.
Autorka wykonała iście tytaniczną pracę - w swoich poszukiwaniach dotarła do ogromnej ilości dokumentów, zdobyła liczne opisy i wspomnienia dotyczące zabójstw. Myślę, że Kuba zafascynował ją, co pozostawiło trwały ślad na psychice – była zmęczona, przerażona bestialstwem, ale coś jednak chorobliwie pchało ją, by zanurzyć się w mrocznej, przerażającej przeszłości wiktoriańskiej Anglii. Jeśli nie będzie się jej książki traktowało jako zbioru rewelacji ukazujących prawdziwą twarz Rozpruwacza, a solidną pracę o jego zbrodniach i specyficznym, spowitym gęstą mgłą mieście, w którym wyruszał na makabryczne łowy, to myślę, że lektura Portretu zabójcy dostarczy wielu ciekawych informacji. W przeciwnym wypadku wnikliwy czytelnik może się zawieść, gdyż jeśli uznamy śledztwo w sprawie Rozpruwacza za zamknięte, to chyba tylko z braku rzetelnych dowodów. Bowiem te, które przedstawiła autorka, moim zdaniem nie dają żadnych podstaw do jednoznacznego stwierdzenia, iż pod pseudonimem Kuby Rozpruwacza krył się Water
Sickert, a tezy przedstawione przez Patricię Cornwell są nieprzekonywujące i łatwe do podważenia.