„Wszyscy chyba pragniemy wierzyć, że niemożliwe jest możliwe, chcemy przekonać samych siebie, że cuda się zdarzają. Zważywszy, że byłem jedynym człowiekiem, który napisał książkę o Hectorze Mannie, wydawało się logiczne, że bez wahania uczepię się myśli, iż on żyje. Lecz ja nie byłem w nastroju do takich rewelacji.”
Rzeczywiście, nie był w nastroju. David Zimmer tylko i wyłącznie napisał książkę. Tak naprawdę była to książka tylko o filmach. Jakby postać występujących, w ogóle go nie interesowała. Jakby „Niemy świat Hectora Manna” był tylko obrazem złudnego świata, nie jego ważnego mieszkańca. A przecież Mann był postacią dziwną i, a może przede wszystkim, zasługującą na uwagę. Otoczony legendą tak ściśle, że spod tego kokona wypływały tylko dziwaczne historie. Poszukiwany, zaginiony, ale nie umarły. A jednak Davida Zimmera nie interesował sam Mann. Był elementem, ale to nie jemu poświęcił książkę, jego tematem były filmy. Wszystko jednak się zmieniło, dopóki legenda nie zapragnęła go poznać. Dopóki nie dała znaku, że żyje... I choć nie uwierzył, to przecież ziarno wątpliwości zostało zasiane. Profesor komparystyki literackiej, naznaczony tragedią – tragiczną śmiercią żony i dwóch synów, nie potrzebował żywego Manna. Potrzebował powodu, by kontynuować swoją samotną, marną egzystencję z dala od pełnego kieliszka, a
jednak... Hector żył.
„... Hector był zaledwie drugorzędnym aktorem, kolejnym nazwiskiem na liście średniaków i pechowców, ale to nie umniejszało mego podziwu dla jego pracy ani przyjemności, jaką czerpałem z obcowania z nią.”
Księga złudzeń to opowieść człowieka, który przeżył, wydobył się z dołka psychicznego i dzięki pigułkom oraz, a może przede wszystkim Hectorowi, wrócił do życia. Dzięki filmom, a potem ciężkiej pracy, ciągłemu pisaniu, mógł nie tyle co zapomnieć, ale przynajmniej dalej istnieć. Jednak Księga złudzeń to przede wszystkim opowieść o filmie, analiza obrazu, ujęcia, barwy i dźwięku. Opowieść o postaciach i ich wyczynach, która stała się jego rzeczywistością. Bo pisanie jest w tej powieści przyczyną i skutkiem, a nade wszystko lekiem. Czynnością, która pozwalała nie myśleć. To powieść o pisaniu dla ucieczki. O postaciach, bohaterach filmowych, które wypełniły smutek. Problem się pojawia, gdy nagle Hector Mann, dotąd nie wypowiadający słowa bohater, pragnie wkraść się w życie autora książki, wtedy też nadchodzi panika. Strach przed złamaniem porządku, który cierpiący na depresję i stany lękowe człowiek, stara się utrzymywać zawsze wokół siebie. Najpierw co prawda intruz wpycha się delikatnie, udaje mu się
nie dotknąć Davida, ale w końcu już nie można go odrzucić. Nie można zakwestionować jego istnienia. Zbyt namolnego. I trzeba wejść w tajemniczy świat. Dziwny, pokręcony, niewyobrażalny.
Księga złudzeń to nie typowa powieść obyczajowa. To raczej rozważanie człowieka, który pragnie żyć, jednak nadal nie zdaje sobie z tego sprawy. Narracja prowadzona w pierwszej osobie, raczej brzmi jak monolog. Spowiedź, odrobinę nieświadoma, jakby szeptana do odbicia w lustrze. A jednocześnie i list. Przyznam, że Paul Auster, nie należy do moich ulubionych bohaterów. Jego zbiór opowiadań z rozgłośni NPR mnie zafascynował, ale Księga złudzeń raczej zdenerwowała. Wprowadziła dziwny niepokój, miejscami znudziła. Jednak nie można nie zauważyć doskonale zarysowanej postaci samego pisarza. Cierpiącego, tchnącego prawdziwymi uczuciami. Realnego, w przeciwieństwie do złudzeń, które go otaczają.