„Mała sala, okienko i drewniany podest do owego okienka. Jest jak symbol ukorzenia się albo konieczności podporządkowania. Urzędniczka, dokładnie zasłonięta i w przepisowej chustce na głowie, pyta, w czym może mi pomóc.” – tak Artur Orzech, prezenter radiowy i telewizyjny, zapowiada w książce własne perypetie z uzyskaniem tytułowej wizy do Iranu. Opis biurokratycznych dramatów, na jakie narażony jest każdy dziennikarz (choćby i muzyczny) przy załatwianiu formalności wjazdowych, autor łączy z popularnonaukowym przewodnikiem po kulturze i historii perskiej. W efekcie czytelnik otrzymuje opowieść miejscami graniczącą z broszurą turystyczną, przeplataną gęsto i często emocjonalnymi komentarzami narratora. Dotyczą one w przeważającej mierze obiegowych mitów, decydujących o stereotypowym postrzeganiu współczesnego Iranu i jego mieszkańców.
Orzech, występując w roli iranisty, a zarazem piewcy perskiego dziedzictwa kulturowego, ostentacyjnie zrywa z europocentrycznym podejściem do opisywanego kraju (czego, w sposób należycie powściągliwy, życzy również potencjalnym odbiorcom książki). Taka postawa tłumaczy poruszone w opowieści wątki mylnego utożsamiania Iranu z kulturą arabską, co znacząco wpływa – jak przekonuje autor – na utrwalany w mediach „niedobry wizerunek Irańczyków ekstremistów”. Kolejne rozdziały obfitują zatem w entuzjastyczne uwagi na temat perskich archetypów zachowań, przeciwstawione „zachodniej propagandzie” i mrożącym krew w żyłach legendom o napadaniu europejskich turystów. Co prawda Orzech deklaruje brak zaangażowania w kwestie polityczne, jednak w „Wizie do Iranu” znajdziemy sporo fragmentów przybliżających genezę większości mitów na temat Irańczyków. I tak: autor odtwarza okoliczności proklamowania Islamskiej Republiki Iranu, poprzedzonej brutalnymi rządami szaha Rezy Pahlawiego. Podziwia PR-owy zmysł strategiczny ajatollaha
Chomejniego, który dzięki wykorzystaniu kasety magnetofonowej jako środka komunikacji skutecznie wypromował się w oczach społeczeństwa. Osobny podrozdział poświęca wreszcie współczesnym praktykom policji obyczajowej, przytaczając makabryczne anegdoty m.in. o usuwaniu papierem ściernym szminek z ust niepokornych Iranek. W tego typu opowieściach ujawnia się jeden z mankamentów książki, związany z nieco drażniącym sposobem interpretowania irańskiej rzeczywistości społecznej. Orzech konsekwentnie i – co sam przyznaje – emocjonalnie broni optymistycznej wizji Iranu jako państwa ludzi dumnych i gościnnych, biernie walczących z restrykcjami narzuconymi prawem szariatu. Wydaje się jednak, że mimowolnie spłyca istotę perskiej państwowości, ograniczając się do szkolnego wypunktowywania najistotniejszych wyznaczników islamu lub ironicznego komentowania wyrywków oficjalnych nauk na temat powinności małżeńskich.
Taka strategia jest zrozumiała, zważywszy na popularnonaukowy (tj. w założeniu: przystępny) charakter opowieści. Związana z tym i – w gruncie rzeczy – trudna do uniknięcia powierzchowność obrazowania razi zwłaszcza w oscylujących między formą turystycznej broszury a hasła encyklopedycznego opisach wybranych miejsc lub epizodów z historii Iranu. Przebijającą z podobnych fragmentów monotonię uwypukla fakt, że bodaj jedynym fabularnym elementem książki jest wspomniany na wstępie dramat z wizą w tle. Efekt końcowy nieco równoważy szeroka gama kulturowych ciekawostek: od potajemnych randek w irańskich taksówkach i grożących karą śmierci wyzudanych imprez-domówek, po polskich muzyków hip-hopowych, którzy dobrowolnie przeszli na islam. Autor podtrzymuje kontakt z czytelnikiem także poprzez grzecznościowe zwroty i nieformalną stylistykę, dzięki czemu dominująca część „Wizy do Iranu” przybiera postać swobodnego wykładu. Jest on poświęcony wybranym wyznacznikom perskiej kultury: społecznym rolom przypisywanym kobiecie
i mężczyźnie, religii i obrzędom, literaturze, etnicznemu rozwarstwieniu czy ponad trzytysiącletnim dziejom. Informacje Orzech czerpie ze źródeł historycznych, przekazów biblijnych i mitologicznych, a także czysto prywatnych wspomnień – związanych z porzuconą karierą naukową na wydziale iranistyki Uniwersytetu Warszawskiego. W tym kontekście nie dziwią wplatane w opowieść „eksperckie” uwagi i sprostowania, dotyczące m.in. rozróżnienia między pojęciem Iranu i Persji, problematycznej pisowni słowa „szah” lub rodowodu języka perskiego. Autor świadomie rezygnuje jednak z hermetyczności wywodu deklarując: „Piszę ten tekst tylko po części jako iranista, którym byłem i nadal jestem, choć z biegiem czasu coraz mniej, bo nie uprawiam już czynnie tego zawodu. Staram się opisać swoją wizję najpotężniejszego kraju Azji Środkowej bez silenia się na pracę naukową, która i tak w moim życiu przegrała z mediami”.
Widoczny w zacytowanej wypowiedzi motyw potęgi cywilizacyjnej Iranu powraca nagminnie w opowieści Orzecha. Autor pisze wprost o panującym w Europie i Stanach Zjednoczonych strachu przed hegemonią irańską, związaną z wywieraniem realnego wpływu na losy innych państw Bliskiego Wschodu i Azji Środkowej. Myśl tę uzasadnia nieco złowieszczym stwierdzeniem: „[…] Iran kontynuuje, być może podświadomie, podbudowany wiekami archetyp Państwa Świata, hegemona, decydenta w swoim regionie”. Całościowa lektura książki przynosi jednak diametralnie inną odsłonę wspomnianej mocarstwowości, wynikającą nie z rozwiązań siłowych, lecz kulturowego bogactwa i obyczajowej egzotyki. W „Wizie do Iranu” Orzech promuje tym samym pozytywną wizję Państwa Świata, którego największą siłą są sami mieszkańcy.