Kto nie lubi Wolverine’a ręka do góry?! Przyznaję się: lubię, nawet bardzo. W moim prywatnym rankingu amerykańskich superbohaterów zajmuje on drugie miejsce, zaraz za Batmanem. Potem długo, długo nie ma nic. Dopiero później jest Wonder Woman. Powołany do życia ponad 40 lat temu Rosomak, to niewątpliwie jeden z najpopularniejszych bohaterów Marvela. Zadebiutował w 1974 roku i na starcie musiał zmierzyć się z Hulkiem. Postać przez wiele lat ewoluowała, ale dopiero w latach 80. i 90. ubiegłego wieku, za sprawą Chrisa Claremonta, Franka Millera i Barry’ego Windsora-Smitha uzyskała pełną niepodległość i psychologiczną wiarygodność.
Przez wiele lat przeszłość Logana pozostawała tajemnicą. Z początkiem XXI wieku Paul Jenkins w dobrym komiksie ”Wolverine: Geneza” zbudował wczesny fragment mitologii postaci. Dzięki tej sześcioodcinkowej miniserii dowiedzieliśmy się, że heros urodził się pod koniec 1880 roku w Cold Lake w Kanadzie i naprawdę zwie się James Howlett. Rzecz dalej opowiadała o dramatycznych wydarzeniach okresu dorastania i młodości: tragicznej śmierci rodziców, brata oraz dziewczyny imieniem Rose. Wspomniane wydarzenia doprowadziły do tego, że James porzucił świat ludzi i związał się ze zwierzętami. I właśnie w tym miejscu Kieron Gillen podejmuje swoją opowieść, podejmując próbę dołożenia kolejnej cegiełki do układanki. I od razu powiem, że jest to próba nieudana, co postaram się w dalszej części tekstu uzasadnić.
Akcja rozpoczyna się zimą w ośnieżonych lasach Kanady, gdzie mutant żyje ze swoją wilczą „rodziną”. Jest pełnoprawnym członkiem stada: pomaga waderom opiekować się młodymi, a z basiorami wypuszcza się na krwawe polowania. Idylla trwa krótko. Do czasu, gdy w okolicy pojawia się niedźwiedź polarny (w komiksie konsekwentnie używa się słowa „biały”). Zwierzęcia nie powinno tu być, to nie jest jego środowisko. Logan rozumie jego zagubienie, próbuje pomóc, ale jego dobre chęci obracają się przeciw „rodzinie”. I znów koniec jest dramatyczny. W ślad za niedźwiedziem, który, jak się okazuje. uciekł z cyrku, pojawiają się ludzie. Bohater zostaje złapany i osadzony w cyrkowej klatce. Ku uciesze gawiedzi pokazywany jest jako: „potomek Kaina” i „pierwotny poganin”, i „szponiasty człowiek z lasów”. Co wieczór razi się go prądem, aby pokazał swoją zwierzęcą naturę. Tak to trwa do czasu, gdy na scenie pojawia się Nathaniel Essex, czyli Mr. Sinister, grający tu rolę ciekawskiego naukowca na usługach jakiegoś imperium
(rosyjskiego?). Jak nie trudno się domyślić, klatka z mutantem zmienia właściciela. Jednak, co także jest do przewidzenia, Essex nie jest dla Logana żadnym przeciwnikiem.
Scenariusz tomu jest mało interesujący. Do życiorysu Wolverine’a dopisano kilka, w szerszej perspektywie nic nie znaczących, epizodów. W przeciwieństwie do pierwszego tomu ”Genezy” nie poznajemy żadnych decydujących faktów, które mogłyby w jakikolwiek sposób zmienić (lub poszerzyć) nasze postrzeganie postaci. Bo jakie ma znaczenie, że żył z watahą wilków czy występował w cyrku? Moglibyśmy się obyć bez tej wiedzy. Zdarzenia nie tłumaczą ciągłego balansowania Rosomaka między światem ludzi a zwierząt. W popkulturowe postrzeganie postaci jest wpisany cynizm, gburowatość, lojalność, introwertyzm, wsobność oraz brutalność. ”Geneza II” nie daje zadowalającej odpowiedzi, jak doszło do tego, że Logan jest taki, a nie inny.
Spodziewałem się dużo więcej po tym komiksie, a dostałem mało wciągającą fabułę, zlepek różnorodnych kalek i mało atrakcyjną oprawę graficzną. Adam Kubert zadowala się szybkimi szkicami, na które nałożono jednostajne kolory. Kadrowanie jest schematyczne, naprzemiennie kadry podłużne i „klaserowe”. Nawet jeśli rysownik stosuje jakieś inne rozwiązanie (ukośny podział planszy), to jest to zrobione bez polotu, na siłę, jakby sam artysta nie był do tego przekonany. Jestem rozczarowany całością, albumowi daleko do pierwowzoru.