Wywiad z Krystyną Mirek, autorką powieści Pojedynek uczuć
Życie codziennie rzuca nam rękawicę. Czasem kulturalnie pod stopy, ale bywa, że bezczelnie w twarz. Niektóre pojedynki toczą się o błahe sprawy, ale zdarza się, że stawką jest życie.
Jak rozumie Pani tytułowy „pojedynek uczuć”?
Krystyna Mirek: Życie codziennie rzuca nam rękawicę. Czasem kulturalnie pod stopy, ale bywa, że bezczelnie w twarz. Niektóre pojedynki toczą się o błahe sprawy, ale zdarza się, że stawką jest życie. Najgorsze, że czasem ciężko rozpoznać, o który z tych rodzajów chodzi, a kiedy już to do nas dotrze, jest za późno. W tej opowieści gra toczy się o miłość.
Za co lubi Pani główna bohaterkę – Maję?
Pierwotnie miałam zamiar napisać powieść o strasznym prezesie, wyciągnąć całą prawdę o warunkach pracy w polskich firmach, łamaniu prawa itd. W tym celu w bardzo wojowniczym nastroju wpadłam (oczywiście w wyobraźni) do biura Leona Burskiego, który jest kwintesencją pewnego typu szefów, z myślą: ,,ja cię teraz, draniu, opiszę”. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam Maję. Siedziała przy biurku pochłonięta swoją pracą, spojrzała mi w oczy i zapomniałam na moment o wszystkich prezesach tego świata. A potem przyjrzałam jej się bliżej, poznałam jej historię i przeżyłam wstrząs. Maja szybko stała się główną bohaterką, a jej problemy najważniejsze.
Polubiłam ją od pierwszej chwili i stałam sercem po jej stronie, nawet kiedy robiła te wszystkie straszne rzeczy. Lubię ją za dzielność, za to, że nie załamuje rąk, tylko podejmuje wyzwania. Potrafi też wyciągać wnioski z życiowych lekcji, a to daje nadzieję, że jej największe kłopoty wkrótce się skończą.
Co było bodźcem do napisania właśnie takiej powieści?
Punktem wyjścia była prawdziwa historia. O pewnym prezesie, który chciał zwolnić pracownika za to, że zawiózł żonę na porodówkę i nie zdążył na poranny dyżur. Pracownik zadzwonił, miał zaświadczenie lekarskie, ale to nikogo nie interesowało. Ta scena jest w książce, tylko że bohater powieści zostaje w szpitalu i traci pracę, a ten prawdziwy zostawił żonę i wrócił do obowiązków. Jechał i płakał, choć to naprawdę dzielny i silny mężczyzna. Bo w jego miejscowości jest tylko jedna firma dająca zatrudnienie... Moim pierwszym celem było opisanie tej właśnie historii, ale powieść rządzi się swoimi prawami. Życiowe zawirowania Mai zdominowały fabułę, a pierwotna tematyka stała się tłem.
Czy może Pani zdradzić kilka szczegółów swojego warsztatu pisarskiego. Czy ma Pani ulubione miejsce, w którym najlepiej się Pani pisze? Czy siada Pani z filiżanką kawy lub herbaty w kawiarni i tam pisze fragmenty książki?
Odkąd pięć lat temu się przeprowadziłam, mam takie wymarzone miejsce do pracy: na poddaszu pod mansardowym oknem, z kwiatami, półką na książki i jasnym biurkiem. Ma ono tylko jedną wadę. Nigdy mnie tam nie maJ. Jeżeli napisałam w tym miejscu stronę powieści, to wszystko. Zawsze jestem albo w pracy, albo na dole z dziećmi, a wieczorami nie mam już siły wnosić wszystkiego na górę i tam pracować.
W rzeczywistości piszę więc wszędzie. Potrafiłabym się skupić nawet na wspólnej konferencji zwolenników Kuby Wojewódzkiego i słuchaczy Radia Maryja. Cokolwiek fruwałoby w powietrzu, ja siadam w kątku, koncentruję się i piszę. W ogrodzie, w kuchni, w pokoju, w drodze, w przychodni lekarskiej, wszędzie. Pracuję zawodowo, mam troje dzieci i mnóstwo obowiązków, ale wydzieram życiu każdą wolną chwilę i piszę. Radzę sobie w realiach, jakie są, ponieważ obawiam się, że gdybym chciała czekać, aż los stworzy mi okazję do spełnienia marzeń, mogłabym się nie doczekać nigdy. Stawiam więc los przed faktem dokonanym. Jestem pisarką. Jeśli mam warunki do pracy, to się cieszę, a jak nie mam, to piszę bez nichJ. Należy dodać, że po mojej trzeciej książce los się poddał, przestał rzucać kłody pod nogi i zaczął współpracować. Kolejną powieść będę pisać w lepszych warunkach i sama jestem ciekawa, co z tego wyniknie.
Czy pisząc, ma Pani przed oczami obraz czytelnika?
Piszę dla czytelników. Są dla mnie ważni, słucham ich opinii. Podkręcam to, co się podoba, błędy staram się naprawiać. Jedna z recenzentek napisała, że poprzednia książka wydała się jej za krótka, więc ta jest o wiele dłuższa. Bardzo lubię swoich czytelników i zawsze staram się przekazać im poprzez opowieść trochę ciepłych myśli i dobrej energii. Nie próbuję jednak zadowolić wszystkich, bo wiem, że to niemożliwe. Zwracam się do ściśle określonej grupy osób, które lubią powieści obyczajowe, szybkie, lekkie, ale poruszające ważne tematy. Dla nich piszę i ich głosu uważnie słucham.
Czy pisze Pani od początku do końca, po kolei, czy może osobne, luźne sceny?
Na początku jest tylko jedna scena, jakiś obraz. W trakcie, kiedy ją opisuję, pojawia się druga, kończę drugą, a w głowie jest już kolejna. I tak się ścigam z własną wyobraźnią. Praca nad jedną książką jeszcze trwa, a kolejna już domaga się uwagi i czasu. Nigdy nie mogę nadążyć, wyobraźnia zawsze jest kilka kroków do przodu. Nie planuję fabuł, tylko opowiadam zgodnie z prawdą, co się bohaterom wydarzyło. Ale panuję nad tym. Bohaterowie nie są odpowiedzialni za tworzenie powieści, od tego jest autor.
Kto pierwszy przeczytał tę książkę? Jaka była jego opinia?
Mam kilka osób, które czytają maszynopis jeszcze przed wysłaniem do wydawcy. Pierwszą jest moja mama i jej się zawsze wszystko podoba. To oczywiście mało obiektywna, ale bardzo potrzebna opinia. Taki plasterek na duszę. Potem czyta moja przyjaciółka i ona z reguły ma wiele uwag. Przecinki, zdania, bohaterowie – o wszystko trzeba się wykłócać, ale wiele jej zawdzięczam. Tekst dostają również moje córki, z roku na rok coraz bardziej wymagające i świadome czytelniczki. A następnie powieść idzie do wydawcy.
Sytuacje opisane w książce to rzeczywistość, z którą często ludzie stykają się na co dzień, zarówno jeśli chodzi o związki partnerskie, jak i zachowania międzyludzkie w miejscu pracy. Czy z opisanymi sytuacjami zetknęła się Pani naocznie, słyszała o nich w opowieściach innych osób czy też wszystko jest fikcją?
Wyobraźnia twórcza karmi się życiem. Tym wszystkim, co przeżyłam, a trochę tego było, i tym, co mi opowiedziano. Bazą jest prawdziwe życie. Fabuła jest fikcyjna, ale emocje prawdziwe, a obraz rzeczywistości jak najbardziej realny.
Czy myśli Pani, że postąpiłaby podobnie jak Maja?
Nie wiem, moje doświadczenie jest zupełnie odmienne. Kiedy miałam małe dzieci, byłam członkiem wielopokoleniowej rodziny. Zawsze ktoś był obok. Mama mieszkała rzut beretem, a w pracy nie zostawałam aż do nocy, ponieważ z zawodu jestem nauczycielką. Życie nie postawiło mnie przed takimi wyborami, ale wiem, że z pewnością walczyłabym o dziecko wszelkimi siłami i kto wie, do czego by doszło. Wolę nie myśleć.
Jaki jest Pani ulubiony moment w książce?
To ten, w którym Leon Burski jedzie do Zakopanego. Może, ze względu na jej przebieg, trudno powiedzieć , że jest to scena „ulubiona”, ale za każdym razem mam dreszcze, choć czytałam ją już dziesiątki razy. Zaskoczył mnie finał tej historii.
Czy podczas pisania tej książki przyświecał Pani jakiś konkretny cel?
Pierwszą propozycję wydania książki dostałam tuż po obronie pracy magisterskiej, miało to być dzieło naukowe. Z zapałem zabrałam się do pracy, a w ramach przygotowań zakupiłam najnowszą książkę mojego ulubionego profesora. Przeczytałam pierwszy akapit i ... nie zrozumiałam ani słowa. A byłam wtedy naprawdę zapalonym miłośnikiem tego typu literatury. Spróbowałam jeszcze raz. Znowu nic. Rzecz traktowała o fenomenologii języka J. Mam tę książkę do tej pory, ku przestrodze. Wtedy właśnie postanowiłam, że jeśli kiedykolwiek w życiu coś napiszę, będzie to jasne, klarowne, w miarę możliwości wciągające czytelnika, dające przyjemność z lektury, bliskie życiu i pożyteczne. Temu postanowieniu staram się być wierna do dzisiaj.
Czy ma Pani już pomysł na kolejną książkę?
Czwarta książka właściwie jest już skończona, jeszcze tylko poprawki i musi dojrzeć, a jednocześnie powoli zaczynam piątą.
Co lubi Pani czytać w wolnym czasie?
Czytam bardzo dużo, co pewnie nikogo nie zaskoczy. Z obowiązku wszystkie powieści obyczajowe, jakie wpadną mi w ręce – niektóre z wypiekami na twarzy, inne co czwartą stronę. Ale także biografie, aby nie musieć wszystkiego uczyć się na własnych błędach; trochę fantastyki, ponieważ dobrze kształci warsztat; literaturę młodzieżową, żeby rozumieć, o czym rozmawiają moi uczniowie; często Biblię. Ale czytam nie tylko książki, także blogi, zwłaszcza literackie i recenzyjne. Codziennie przeglądam też stronę Empiku. To takie moje poranne „dzień dobry”. Pachnąca kawa, laptop i sprawdzam, co też tam słychać nowego. Marzy mi się, żeby chociaż raz w życiu wejść do Empiku i wynieść naręcze książek bez odruchu ciągłego sumowania różnych 27,98 i 32,89 i sprawdzania, czy mnie jeszcze stać. Tym bardziej, że mnie osobiście zsumować się tego żadną miarą nie udajeJ.