Trwa ładowanie...
recenzja
15-12-2014 13:07

Wykorzeniony, zdradzony, sfrustrowany

Wykorzeniony, zdradzony, sfrustrowanyŹródło: Inne
d3e93hb
d3e93hb

Wiemy już, że Cat-Mackiewicz był publicystą dość płodnym i pełnym pasji. Czwarty tom Broszur emigracyjnych po raz kolejny utwierdza nas w tym mniemaniu: czternaście broszur, liczących sobie od kilkunastu do trzydziestu kilku stron, w przeciągu dziewiętnastu miesięcy – czyli prawie jedna miesięcznie; a co do pasji, wyziera ona z każdego niemal zdania i wydaje się bodaj jeszcze bardziej ognista, niż wcześniej. Bo też w międzyczasie zaistniało kilka zdarzeń, potwierdzających wcześniejsze jego obawy o przyszłość Polski: wybuchło i upadło Powstanie Warszawskie, a w Lublinie ukonstytuował się Rząd Tymczasowy, niepozostawiający złudzeń co do tego, kto będzie faktycznie sprawował w kraju władzę i jaki kierunek nada powstającej z popiołów ojczyźnie… A teraz jeszcze Jałta, jeszcze proces szesnastu… i świadomość, że nie ma już powrotu do kraju, a przynajmniej do TEGO kraju, w którym się przyszło na świat – bo ukochane Wilno raz na zawsze zostało zabrane przez Sowietów…

U przeciętnego człowieka w takiej sytuacji emocje biorą górę nad rozsądkiem. Rasowy publicysta i wytrawny znawca polityki, jakim jest Mackiewicz, stara się te emocje powściągać, ale prawdę powiedziawszy, radzi sobie z tym nieco gorzej, niż wtedy, gdy szło jedynie o wewnętrzne sprawy polskiego rządu na uchodźstwie. A to, niestety, nie wpływa najkorzystniej na jakość tekstów. Przynajmniej z punktu widzenia tych, którzy patrzą na nie tak jak my, z dystansu kilkudziesięciu lat.

Ale najpierw rzućmy okiem na zawartość tego tomu. Jak się można domyślić, zasadnicza część objętości broszur poświęcona jest wydarzeniom wspomnianym na wstępie.

Jeszcze kilkanaście lat temu taka ocena Powstania, jaką u Mackiewicza napotykamy, byłaby szokująca dla znacznej części czytelników, wychowanych w kulcie bohaterskich „warszawskich dzieci” i „chłopców silnych jak stal”. Ale zanim jego wojenne i powojenne pisma stały się w kraju dostępne, zdążyło się na łamach prasy i innych mediów ukazać nieco głosów krytycznych, oceniających ten wiekopomny zryw jako krok nierozważny, beznadziejny, ba, padały już i mocniejsze słowa. I oto, obejrzawszy w rocznicę Powstania Miasto ‘44, przeczytawszy Bohaterki powstańczej Warszawy czy Warszawę ’44, doładowani patriotycznymi uczuciami, znów natrafiamy na opinię wyrażoną na gorąco, która musiała odleżeć niemal 70 lat, byśmy się mogli z nią zapoznać: „powstanie Warszawy było cudem bohaterstwa (…) ale powstanie warszawskie [pisownia oryg.] było aktem bohaterskiej samolikwidacji (…) katastrofą narodową klasy pierwszej (…), najjaskrawszym wyrazem (…) nieproduktywnego marnotrawienia sił narodowych, zamiast ich gromadzenia
i oszczędzania”; „Żołnierzowi Warszawy należy się cześć, tym, którzy do powstania z Londynu dopuścili, należy się kara”.

d3e93hb

Oceny tymczasowych władz polskich na terenach wyzwolonych spod okupacji niemieckiej nie można nawet nazwać krytyczną; to bezwarunkowy brak akceptacji i pogarda, posunięta tak daleko, że publicysta był w stanie uwierzyć w każdą bzdurę i przekłamanie – dorobić Bierutowi inny rodowód, kazać Zawadzkiemu walczyć w wojnie 1920 roku po stronie bolszewików, umieścić w składzie Prezydium KRN osoby, których tam w istocie nie było, w tym jednego nieboszczyka… – powtarzając je z pełnym przekonaniem, byle tylko stawiały owe władze we właściwym, tj. skrajnie niekorzystnym, świetle. Trzeba jednak pamiętać, że były to czasy, w których sprawdzenie dochodzących zza morza informacji było nierównie trudniejsze niż dziś, i trzeba zrozumieć, że jest to zupełnie naturalny mechanizm psychologiczny: jeśli jesteśmy do kogoś/czegoś uprzedzeni, mózg nasz o wiele chętniej wyłapuje z informacyjnego chaosu argumenty mające świadczyć na niekorzyść owego człowieka/zjawiska i o wiele mniej jest skłonny poddawać je weryfikacji. A trudno sobie
wyobrazić, by Mackiewicz mógł nie być uprzedzony do ludzi obejmujących w kraju władzę przy wsparciu potężnego sojusznika, który dopiero co udowodnił, że ma gdzieś wszelkie przedwojenne granice, a prawa człowieka respektuje tylko w propagandowych ulotkach…

Nie trzeba się szczególnie wysilać, by przewidzieć reakcję Cata na wieści, które przypłynęły z kontynentu po konferencji jałtańskiej i – kilka miesięcy później – poczdamskiej. Czyż nie można się było poczuć ostatecznie zdradzonym przez dotychczasowego alianta – który co prawda poza łaskawym przyjęciem uchodźców i zaangażowaniem ich części w obronę swego terytorium niewiele dla Polski zrobił, ale przynajmniej dawał do zrozumienia, iż „uznaje, popiera, głosi istnienie państwa polskiego i ważność wszelkich umów przez to państwo zawartych” – gdy ten zachował się jak chorągiewka na wietrze i nagle przychylił się do sowieckiego poglądu, „że dawna Polska nie istnieje, że rząd londyński nie jest kontynuacją tego państwa, z którym Anglia zawierała sojusz obronny, że Polska jest dopiero państwem nowo powstającym, dla którego trzech ministrów ma wyszukać rząd odpowiedni”?

Rozczarowania i frustracji dopełniła wiadomość, że przywódców Polski podziemnej, zaproszonych rzekomo na rokowania w kwestii formowania nowego rządu, wywieziono do Moskwy i urządzono im proces pokazowy, podczas którego sami siebie obwiniali o organizowanie „akcji dywersyjnych” i „aktów terrorystycznych przeciw Armii Czerwonej”. A potem fakt, że „takie same zbrodnie [jak hitlerowcy sądzeni w Norymberdze] popełniał też Związek Sowiecki lub jego przywódcy, przedstawiciele Sowietów zasiadają w Norymberdze nie na ławie oskarżonych, lecz występują w roli sędziów i oskarżycieli”.

Cóż przeciw temu wszystkiemu mógł był zdziałać jeden człowiek, choćby i najsprawniejszym piórem? Choć zatem Mackiewicz musiał zdawać sobie sprawę, że jego głos jest głosem wołającego na puszczy, wołał niestrudzenie, popełniając przy tym wszystkie błędy, jakie może popełnić człowiek równie sfrustrowany, jak zdeterminowany: powtarzanie po wielekroć tej samej myśli, czasem w bardzo podobnych słowach; cytowanie obszernych fragmentów wcześniejszych własnych tekstów, cudzych odpowiedzi na te teksty i własnych ripost na owe odpowiedzi; wobec niemożności zaatakowania prawdziwego przeciwnika atakowanie tych, co są pod ręką, niekoniecznie w sposób gustowny i taktowny (czego przykładem jest czepianie się fizjonomii krytykowanego polityka: „W krępej postaci pseudochłopa p.Mikołajczyka jest jakaś przyziemność”). Efektem tego jest wewnętrzne rozdarcie pojawiające się w duszy czytelnika podczas lektury: bo przecież rozumiemy racje autora, a jednak chwilami czytanie tych wywodów męczy, drażni, powoduje jakiś dyskomfort…

d3e93hb
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3e93hb