*Jeśli miałbym wskazać najlepsze superbohaterskie tytuły, jakie ukazały się w ciągu ostatnich miesięcy, „Wieczne zło” Egmontu z pewnością znalazłoby się na podium zestawienia. Spektakularny crossover Geoffa Johnsa i Davida Fincha to brawurowo napisana, porywająca lektura i bodaj najważniejsza trykociarska premiera mijającego roku. *
W finale czwartej odsłony „Ligi Sprawiedliwości”, spajającym wątki z poprzednich tomów oraz „Shazama!” i „Amerykańskiej Ligi Sprawiedliwości”, Johns wyłożył wszystkie karty na stół. Mistyczna czaszka, którą otworzyła nieszczęsna Pandora, okazała się nie być więzieniem grzechów trapiących ludzkość, a portalem do Ziemi Trzy. Alternatywne uniwersum zadebiutowało na kartach 29. numeru „Justice League of America” w 1964 roku. Jego autorami byli scenarzysta Gardner Fox oraz rysownik Michael Sekowsky, którzy wpadli na pomysł tyle prosty, co genialny, ba!, wręcz awangardowy. Zaproponowany przez nich świat to nic innego jak lustrzane odbicie naszej rzeczywistości, z własnym wariantem historii i geografii. W wersji Fox-Sekowsky Kolumb był Amerykaninem, który odkrył Europę, prezydent USA John Wilkes Booth został zamordowany przez aktora Abrahama Lincolna, układ kontynentów jest odbiciem względem osi OY, a Liga Sprawiedliwości to Syndykat Zbrodni, skupiający najpotężniejszych superłotrów będących sobowtórami ziemskich
herosów, przeciwko którym staje… Alexander Luthor.
W wydanej u nas we wrześniu „Amerykańskiej Lidze Sprawiedliwości: Najbardziej niebezpieczni” głównym adwersarzem drużyny dowodzonej przez pochodzącego z Marsa J’onn J’onzza był niepozorny jegomość w meloniku organizujący siatkę przestępczą złożoną z dobrze znanych czytelnikom DC złoczyńców. Tajemniczy Outsider okazał się nikim innym jak Alfredem Pennyworthem z innego wymiaru, szykującym się na powitanie panicza Thomasa Wayne’a i jego sojuszników – Ultramana, Superwoman, Johnny’ego Quicka, Power Ringa oraz Deathstorma. W obliczu niechybnej zagłady Lex Luthor, wspomagany przez odział złoczyńców, paradoksalnie okazuje się być ostatnią nadzieją ludzkości.
Zdawkowy opis fabuły opasłego tomu sugeruje kolejne, rozwleczone na ponad 200 stron mordobicie z udziałem garnituru mniej lub bardziej znanych postaci, jakie przez lata przewinęły się przez karty DC Comics. W rzeczywistości historia nie powiela grzechów lichej „Ligi Sprawiedliwości” i aż trudno uwierzyć, że oba komiksy wyszły spod palców tego samego scenarzysty. „Wieczne zło” zaskakuje pietyzmem, z jakim oddano skomplikowane relacje między bohaterami (wśród nich pojawiają się m.in. rozczulający Bizzaro i zaskakujący bezwzględnością Czarna Manta), którzy nawiasem mówiąc nareszcie są pełnokrwiści, bardzo sprawną narracją, pomysłową intrygą oraz powalającym okrucieństwem – Geoff nie patyczkuje się z nikim, bez żadnych sentymentów bestialsko mordując i okaleczając kolejne postacie po obu stronach konfliktu. W połączeniu z drobiazgowymi rysunkami Davida Fincha (m.in. „Amerykańska Liga Sprawiedliwości” czy „Batman – Mroczny Rycerz”) powstała pasjonująca, świetnie opowiedziana i wciągająca historia. „Wieczne zło”
to rzadki przykład superbohaterskiego komiksu, który trzyma za gardło od pierwszej do ostatniej strony, niczym któraś z produkcji HBO czy Showtime, zapewniając czytelnikowi emocjonalny i estetyczny rollercoaster z prawdziwego zdarzenia. Reasumując – pozycja obowiązkowa.