Przyznaję, że Lance Armstrong nie zawładnął moim umysłem jako sportowiec. Owszem, czytałam kolejne doniesienia o tym, że zwalczył nowotwór, że jest z Sheryl Crow, że już z nią nie jest, a wreszcie – że stosował doping i przez to został dożywotnio zdyskwalifikowany. Jako celebryta – owszem, jako sportowiec...
Po przeczytaniu tej książki miałam okazję poznać wielką historię wielkiego kłamcy. Tak, kłamcy, bo już po pierwszych stronach tej jego swoistej biografii, a może antybiografii, zrozumiałam, że jego życie to jedno wielkie kłamstwo. Kłamstwo na oczach świata.
Gdyby poskładać te wszystkie mniejsze kłamstewka w jedną całość okaże się, że człowiek, który był gwiazdą, całe swoje życie zbudował na kłamstwie. Nie tylko życie zawodowe, przez które twierdził – do ostatnich dni, gdy zeznawał i usiłował się obronić przed zarzutami o doping – że jest czysty i regularnie pozywał każdego, kto śmiał opublikować artykuł, napisać książkę czy choćby wspomnieć, iż Lance Armstrong stosował transfuzje krwi i różne niedozwolone substancje, w tym EPO. A wszystko to podczas zjawiskowego Tour de France, który w pewnym momencie zyskał nawet miano kolarskiego wyścigu na dopingu.
Matka Armstronga twierdzi, że wychowywała go samotnie. W jej części zeznań zgadza się tylko to, że urodziła syna jako młoda kobieta, która wyszła za mąż za ojca dziecka, potem się z nim rozeszła i ucięła z nim wszelkie kontakty, a Lance'a wychowywał i adoptował jej drugi mąż, z którym się rozeszła, gdy przyszły sportowiec miał około 16 lat. Z kolei Lance twierdzi, że jego ojczym nie przykładał się do jego wychowania, a tymczasem to ojczym wpoił mu miłość do sportu i rywalizacji, chociaż jego metody, które do tego doprowadziły, były nieco dyskusyjne. Na pogrzeb ojca biologicznego jednak nie pojechał i nie chce o nim rozmawiać nawet po latach.
Kariera sportowa jest ponownie zestawieniem półprawd różnego typu. Na pewno Lance Armstrong swoją przygodę ze sportem rozpoczął od futbolu amerykańskiego, a zanim się pojawiło kolarstwo, Lance zajmował się – i to z powodzeniem – triathlonem. Na pewno był pomysłodawcą i twarzą fundacji Livestrong, która powstała po to, aby wspierać osoby z nowotworami w ich walce. Ta sama fundacja sprzedawała także charakterystyczne opaski z silikonu, które przez pewien czas kojarzyły się z walką o zdrowie. Na pewno musiał oddać brązowy medal z Igrzysk Olimpijskich w Sydney. Na pewno był gwiazdą tego jednego wyścigu, chociaż wygrał go siedmiokrotnie, a w innych albo nie startował, albo nie osiągał aż takich wyników. Podobno ustawiał część swoich wyścigów, a swoją potencjalną wygraną dzielił się z innymi kolarzami. Podobno musi oddać sponsorom skromne 120 milionów dolarów. Na pewno Armstrong ma w sobie gen zwycięzcy, który go zmusza do dążenia do zwycięstwa za wszelką cenę. Nawet gdy brał udział (gościnnie) w wyścigu dla
dzieci i tak na koniec go wygrał, nie dając w ten sposób dzieciakom satysfakcji.
Cały Armstrong. Pyskaty, bezczelny, pozywający każdego, kto miał odwagę zasugerować, że stosuje doping, celebryta ciągle z nową kobietą u boku, człowiek, który przezwyciężył nowotwór, człowiek, który przegrał karierę sportową. Lance Armstrong. Historia, napisana przez dziennikarkę sportową (polskiego pochodzenia), którą Armstrong także chciał pozwać za pisanie o swoich przypuszczeniach na temat jego kariery sportowej, jest doskonałym materiałem faktograficznym.