Wszyscy są więźniami systemu pracy – produkcji - konsumpcji
Filozofia wcale nie jest łatwą dziedziną. Teoretycznie to bardzo proste – oprawia się własne słowa i przemyślenia w zgrabnie brzmiące zdania, które następnie przekazuje się światu, najczęściej po to, by wzbudzić zachwyt nad swoją nieograniczoną mądrością. Czasem są to pojedyncze sentencje, ale współcześnie zdecydowanie trudno o perełki w stylu filozofów średniowiecznych, podpierających się autorytetem religii chrześcijańskiej. Z podobnego założenia wyszedł także Jack Kerouac, który pisze o życiu swoim i swoich przyjaciół-literatów. W książce Włóczędzy Dharmy pełno alkoholowych libacji połączonych z odczytywaniem aktualnego dorobku literackiego. Każdy z uczestników takiej imprezy posiada swój pierwowzór wśród żyjących i tworzących literatów, współczesnych autorowi książki. Do tych szczególnych imprez należy dołączyć fascynację buddyzmem, charakteryzującą całe twórcze środowisko. Ta fascynacja to nie tylko opowieści o buddyzmie i jego korzeniach, to również pochwała prostoty życia, doszukiwanie się
głębszej ideologii w rozwiązłym trybie życia, propagowanym przez „muzy” artystów – kobiety piękne i sypiające z kim popadnie, aby tylko zbliżyć się do „matki wszystkiego”.
W czasie jednej z takich szczególnych imprez pojawia się pomysł, aby wybrać się na Matterhorn - jedną z najwyższych gór w Stanach Zjednoczonych i poszukać Dharmy. Wyprawa jest właściwie pretekstem do rozwijania nie tylko działań w duchu buddyzmu, ale również do podzielenia się swoimi poglądami na życie z uczestnikami wyprawy i z czytelnikami. Wnioski, które się nasuwają po lekturze całości, nie dają przekonania o prawdziwym zainteresowaniu, fascynacji czy jakkolwiek nazwanej miłości do buddyzmu. Jak się okazuje Kerouac, mimo że uważa się za żarliwego wyznawcę buddyzmu, popełnia szereg błędów i przekłamań. Dla niego nie ma znaczenia, czy mowa o mnichach buddyjskich czy zen, japońskich czy chińskich, a i samych guru myli z niezwykłą, wręcz beztroską łatwością. Także pochwała zwykłej pracy fizycznej nieszczególnie przekonuje. Ba, opisy przyrody, którą autor się tak strasznie zachwyca, są... No, tak, są. Ani lepsze, ani gorsze, właściwie wciśnięte poniekąd na siłę pomiędzy kolejne linijki filozoficznych
przemyśleń.
Mam nadzieję, że znajdzie się chociaż jeden czytelnik, który wraz z Jackiem Kerouakiem nie tylko uda się w poszukiwaniu Dharmy, ale jeszcze ją znajdzie. Mnie się to nie udało. Nie mogę powiedzieć, że w jakiś dramatycznie szybki sposób się wyciszyłam dzięki szczególnemu połączeniu filozofii z buddyzmem i twórczością poetycką autora, bo tak się także nie stało. Przeczytałam i polecam jedynie wielbicielom twórczości autora lub pasjonatom filozofii współczesnej. Cała reszta czytelników będzie się raczej nudzić, momentami wręcz dramatycznie. Prawie wszystko w tej powieści jest na zasadzie „jest, bo być powinno” – i wizje bóstw, i opisy przyrody czy wycinki twórczości kolegów. Zupełnie jakby ktoś dyktował, co należy dorzucić do całości, żeby książka się lepiej sprzedawała. Znam kilku innych twórców, którzy z większą pasją piszą o pęcherzach na stopach po wejściu na wysoką górę i obawiam się, że Jack Kerouac do nich nie należy.