„Jest pani jedną z sióstr Weber (...) Tych, dla których pisał muzykę i z którymi był tak blisko?” Tak, jestem najmłodszą z czterech sióstr. Ostatnim wątkiem, mocno już zetlałym, który jednak wciąż łączy się z przeszłością i uczuciem. Uczuciem do jednego z największych kompozytorów, a raczej tylko do mężczyzny, który potrafił czarować muzyką. Wszystko pamiętam, jakby to było dzisiaj. Ten zapach, kurz unoszący się w powietrzu, ten pierwszy dzień, gdy go zobaczyłam. Gdy moje kości były jeszcze twarde, a skóra napięta... Tylko serce zostało takie samo.
Jest Pan dziennikarzem, i pewnie chce usłyszeć prawdę? Proszę bardzo. Mówi Pan, że Mozart nas kochał, chyba tak było. Miałyśmy wtedy od jedenastu do dziewiętnastu lat, a nasz ojciec był wszechstronnym muzykiem. To on zaprosił jego wraz z matką. Pamiętam., że zobaczyłam go na schodach, niepozornego: „(...) blady młodzieniec z wielkimi oczyma i z wydatnym nosem, nieco poniżej średniego wzrostu, o zgrabnej figurze i widocznych spod szerokich mankietów zwinnych dłoniach.” Tych dłoniach, które uderzały w klawisze, jakby były z nimi zawsze. Tak jak wtedy, w kolejny wydawałoby się, zwykły wieczór, który urządzał nasz ojciec, obdzierając rodzinę z resztek pieniędzy. „Cóż to za wieczór bez muzyki? (...) Co z tego, że jesteśmy ubodzy? Mamy muzykę i przyjaciół. a dziewczęta śpiewają przepięknie.” Tak, śpiewałyśmy przepięknie, i kochałyśmy muzykę... przynajmniej Józefa i Alojza, najbardziej uzdolnione, miały wtedy po dziewiętnaście i szesnaście lat, ja i Konstancja byłyśmy młodsze, choć przy moich jedenastu latach
nawet czternastoletnia Konstancja mogła uważać mnie za dziecko. Chyba dlatego udało mi się tak wszystko dobrze zaobserwować. Bo tym się zajmowałam. Patrzeniem. Nikt nie zwracał uwagi na dziecko. Nawet w tamtych czasach, zresztą, jestem krótkowidzem, ale to nie przeszkodziło mi zobaczyć o wiele więcej.
Mozart przybył z matką do Mannheim w 1777 roku. Miał wtedy dwadzieścia jeden lat. Podobno miał jakieś problemy w domu, zaplątał się w romans, ale dla nas to wszystko było nieważne. Ten obciążony wiecznymi wyrzutami sumienia „chłopak”, skradł nasze serca. Wszystko przez jego muzykę. Wolfgang Amadeusz Mozart, który nie tylko nie chciał wrócić do Salzburga, ale miał dosyć utyskiwać ojca, wieczne dziecko dworu, tutaj chciał w końcu stać się mężczyzną. Zmyć z siebie odór utalentowanego dziecka i stać się kompozytorem – dorosłym, który nie musi pracować dla rodziny i martwić się o umierającą matkę. Bobasa, który nie sięgał do pedałów klawesynu, a grał.
Byłyśmy dla niego odskocznią, na pewno. Rozumiałyśmy jego pasję, wtapiałyśmy się w muzykę, dorzucając coś od siebie, a matka... widziała w nim kandydata na męża. W końcu to było wtedy najważniejsze. Wydać córki za mąż. Choć, czy nadal nie jest? Nie zgadza się Pan ze mną? Przez pewien czas on miał tylko tworzyć i zbierać pieniądze, a my śpiewem zarabiać na utrzymanie rodziny. Miałyśmy różne aspiracje, większe i mniejsze... i dojrzewałyśmy wraz z Mozartem. A on... chciał kochać. I w końcu poślubił jedną z nas. Nadal Pan mnie słucha? Czy naprawdę tak interesuje Pana opowieść o siostrach tak różnych i współzawodniczących ze sobą we wszystkim? A może chce Pan wyciągnąć ze mnie pikantne tajemnice, odkryć sekrety rodu, napisać o naszej zazdrości względem Mozarta? Nie wiem, czy powinnam Panu o tym opowiadać... choć przecież zostałam tylko ja. Nikomu już to nie zagrozi. Zresztą, czy było w tym coś złego? Miłość, pasja, zazdrość i muzyka.