Trwa ładowanie...

WSK bez iskry

WSK bez iskryŹródło: Inne
d3r0jnq
d3r0jnq

Już po raz dziewiąty odbyły się Warszawskie Spotkania Komiksowe. Na nieurodzajnej glebie polskiego światka komiksowego to wydarzenie ważne. Druga co do wielkości impreza tego typu w kraju. Jednak dla osób postronnych, nie znajdujących się w wąskiej grupie twórców i wydawców WSK to przede wszystkim impreza niespełnionych nadziei.

W tym roku spotkania zorganizowane zostały w klubie Palladium, znajdującym się w samym centrum miasta. Jednak budynek, w którym kiedyś mieściło się kino tylko połowicznie spełniał swoją rolę. Na korytarzach było nieco zbyt ciasno, mała sala była dużo za mała, zaś brak jakiejkolwiek szatni zmuszał do tułania się w kurtkach, plecakach i z innym rynsztunkiem. Ale przede wszystkim brakowało jakiejś przestrzeni wspólnej, kawiarni, czy chociażby stolików przy których można by przysiąść, porozmawiać, przeczytać dopiero co kupiony komiks i poznać kogoś nowego. Wszystkie przelotne spotkania i wymiany zdań odbywały się zatem na szybko, na stojąco, a ci, którzy zechcieli porozmawiać dłużej szukać musieli innego lokalu.
Szkoda – przecież największą zaletą takich spotkań jest zawsze poznawanie ludzi, możliwość porozmawiania z artystą, zadania pytania wydawcy, czy choćby zdobycia podpisu.

Ciekawie w ciasnocie

Na ciasnotę Małej Sali narzekali wszyscy, jednak to tu działy się najciekawsze rzeczy.
Świetnie wypadł zwłaszcza Tadeusz Raczkiewicz, autor Tajfuna i wielu innych komiksów publikowanych w Świecie Młodych. Co ciekawe spotkanie z Raczkiewiczem do planu WSK trafiło w ostatniej chwili. Informacje o nim pod newsami o imprezie zamieszczali wielbiciele rysownika. To także oni z okazji WSK wydali album Tadeusz Raczkiewicz - Komiksy nieznane zbierający niepublikowane wcześniej prace. Sam twórca sprawiał wrażenie zaskoczonego zainteresowaniem - tym, że by go posłuchać część fanów stała na korytarzu. Na pytanie dlaczego po upadku Świata Młodych przestał rysować, z rozbrajającą szczerością wyznał – Nie było odzewu. Nikt mi nie mówił, że ktokolwiek pisał do redakcji w sprawie moich komiksów. Myślałem, że nie ma zainteresowania. – Podczas spotkania wyraźnie się otworzył, opowiadał o swojej współpracy ze Światem Młodych, o problemach jakie miewał z rysowaniem komiksów historycznych. – Lubiłem rysować science-fiction, bo tam nie musiałem przejmować się dbałością o szczegóły historyczne, mogłem
rysować co chciałem. W tamtych czasach – mówił – zarabialiśmy bardzo dobrze. Pamiętam, że przeciętna miesięczna pensja wynosiła dwanaście, trzynaście tysięcy złotych my potrafiliśmy zarobić sto tysięcy tygodniowo.
Dzisiaj nie wiadomo co się stało z wieloma pracami Raczkiewicza. Sam rysownik podejrzewa, że większość została zniszczona lub rozkradziona, w czasach prywatyzacji, kiedy upadała Krajowa Agencja Wydawnicza. Jednak zapał wydawców pozwala mieć nadzieję, że jeżeli jakieś prace się odnajdą lub zostaną narysowane, szybko ukażą się drukiem.
Zaskoczeniem było także spotkanie z wydawcami komiksu Fun Home – typowanego już na najlepszy tytuł wydany w tym roku w Polsce. Świetnie poradził sobie zwłaszcza Wojtek Szot z Abiekt.pl, który tłumaczył czym różni się pisarz homoseksualny (tworzący literaturę o i dla homoseksualistów) od pisarza homoseksualisty (którego orientacja nie odbija się na tematyce twórczości), dlaczego nie można ignorować biografii twórcy przy odczytywaniu dzieła i skąd wzięło się jego rozczarowanie, gdy wydany przez Abiekt wcześniej Konrad i Paul nie odniósł spodziewanego sukcesu. – Po prostu lekka, zabawna historyjka na pograniczu pornografii nie znalazł swojego targetu. Dla wielu gejów w Polsce komiks to chyba wciąż gorsze medium - mówił.

Nieszczególnie w głównej sali

Zupełnie inaczej wyglądały spotkania na Dużej Sali. W przestronnej sali kinowej brakowało intymności, która pozwoliłaby gościom rozluźnić się i swobodnie rozmawiać. Nie pomagali też nienadzwyczajni prowadzący, których pytania często były nieprzemyślane lub potwornie stereotypowe. Ofiarą takich właśnie pytań padł Uli Oesterle, młody autor wydanego właśnie przez Taurus Media Hektora Umbro. Przeszkodą okazała się także bariera językowa i mało profesjonalne tłumaczenie.
Podobnie było w trakcie spotkania z autorami kolejnej antologii o Powstaniu Warszawskim. Dyskusja utknęła na banałach o bohaterstwie i konieczności dotarcia poprzez komiks do młodzieży. Nie padło pytanie o sens następnej antologii na ten sam temat robionej z tymi samymi założeniami. A przecież od jakiegoś czasu można odnieść wrażenie, że narysowanie czegoś o Powstaniu to w naszym kraju obowiązek każdego młodego rysownika, zaś Muzeum Powstania Warszawskiego to jedyna instytucja w Polsce, która komiksiarzom porządnie płaci. Po świetnym tomie 44 zabrakło prawdziwej dyskusji o formule komiksowego opowiadania o warszawskiej gehennie. Zamiast tego zachęceni sukcesem wydawcy postanowili raz jeszcze podać to samo.
Na tym nienajciekawszym tle dobrze wyróżniały się spotkania z autorem Oskara Eda i autorami Komiksu W-wa. To pierwsze to jedno z niewielu naprawdę dobrze poprowadzonych spotkań na WSK. Ciekawe pytania polskiego wydawcy Pawła Timofiejuka, pozwoliły artyście opowiedzieć coś o sobie, porównać komiksową scenę w Polsce, Czechach i Słowacji i podyskutować na temat granicy pomiędzy literacką kreacją a autobiografizmem.
Żadnego prowadzącego nie potrzebowali za to autorzy niezwykłego Komiksu W-wa – Alex Kłoś, Tomek Kwaśniewski i Przemysław Truściński. I szkoda tylko, że spotkanie z nimi przerodziło się w ciąg anegdot związanych z powstawaniem tomiku. Owszem, podczas czterech lat rysowania krótkich komiksowych reportaży autorzy przeżyli naprawdę wiele zabawnych przygód, zabrakło jednak jakiejś głębszej refleksji na temat komiksowego reportażu – formy wciąż nowatorskiej, w ramach której wydawane są jednak coraz ciekawsze rzeczy, żeby przywołać choćby Phenian Guya Delisle czy Palestine Joe Sacco. W zamian słuchacze otrzymali opowieści o warszawskiej wróżce, warszawskich kosmonautach i warszawskich kotach sprowadzanych z Birmy – wszystko bardzo ciekawe, lecz ukryte przecież na kartach reklamowanego komiksu.

Niedziela z Imperium i Disneyem

Po przepakowanym atrakcjami dniu pierwszym nikt nie spodziewał się fajerwerków w niedzielę. Ale spotkanie fanów Gwiezdnych Wojen i Kaczora Donalda okazały się jednymi z bardziej udanych podczas imprezy.
Świetnie wypadła dyskusja dotycząca komiksowych losów kosmicznej sagi. Dwoje redaktorów, rzeczowe pytania i rzeczowe odpowiedzi, to to czego zdecydowanie brakowało na Dużej Sali. No i świetny, naprawdę trudny quiz wiedzy o serii, w którym udział wzięło wielu bardzo młodych wielbicieli. Spotkanie urozmaicali chętnie pozujący do fotografii imperialni szturmowcy, a ich mnogość stanowiła miłą przeciwwagę dla szwendającego się samotnie w sobotę Jeża Jerzego.
Jednak prawdziwym hitem okazały się warsztaty z Césarem Ferioli, rysownikiem zatrudnionym w wytwórni Disneya. Kolejka fanów jaka się do niego utworzyła na krótki moment przypomniała dawne czasy kolejkowego szaleństwa. W ogóle wypada pochwalić zainteresowanie czytelników twórcami. Podkreślali to zwłaszcza wydawcy, którym zagraniczni goście gratulowali zakochanych w komiksach fanów, sami zaś zachwyceni byli kolejkami po autografy.

d3r0jnq

Idzie dobry rok

Świetne wieści usłyszeli wszyscy, którzy pofatygowali się na spotkania z wydawcami. W tym roku ukażą się w Polsce nie tylko dobre komiksy krajowe (między innymi zakończenie bardzo dobrze przyjętego cyklu Na szybko spisane), ale i rewelacje zza granicy. W planach wydawców znalazło się miejsce i na kolejny komiks dla wielbicieli geniuszu Alana Moore’a (Lost Girls) i na wydawane już u nas dobre serie mainstreamowe (Y, Żywe trupy, Za królową i ojczyznę, oraz nowość Wolverine: Enemy of the state Marka Millera i Johna Rokita Jr) i tytuły najlepszych twórców europejskich (Pinokio Vincenta Paronnauda, Dworzec Centralny Lewisa Trondheim i Jean-Pierre Duffour, R.G. Pierre Dragona i Frederika Peetersa).

Czekając na MFK…

Warszawskie Spotkania Komiksowe to tak naprawdę impreza o charakterze promocyjnym. Jako taka spełnia swoją rolę znakomicie – wydawcy wystawiają co mają najlepszego, zaś czytelnicy mogą się obłowić korzystając ze zniżek. Widać wyraźnie, że spotkania z artystami i warsztaty są tylko kolejnym chwytem marketingowym. I jako miejsce gdzie raz w roku można kupić tańszy komiks 9. WSK spisało się świetnie.
Szkoda tylko, ze organizatorzy nie zechcieli pójść dalej, w kierunku naprawdę profesjonalnej imprezy promującej komiks i komiksiarzy. Punkt wyjścia jest świetny, marka wyrobiona, konkurencja niemal żadna, bo czymże są dwie podobne imprezy w roku (Międzynarodowy Festiwal Komiksu i startujący dopiero Bałtycki Festiwal Komiksu). I wydaje się tylko, że chęci brak.
Zawiedzionym pozostaje więc przeczytać to co udało im się kupić i cierpliwie czekać do października na MFK.

d3r0jnq
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3r0jnq