Główka brontozaura, strój zapaśnika, ciało Aleksandra Karelina, tatuaż z wężem, papieros w ustach - oto bohater naszych czasów, detektyw El Borbah. Sam jego widok już lekko niesmaczny, a okładka również nie zapowiadała romantycznej opowieści, lecz postpankową jazdę i epatowanie okrucieństwem. Zawartość jednak przeszła moje najokropniejsze przypuszczenia i od razu chciałbym zaapelować do rodziców, aby nie pozwalali czytać swoich pociechom wytworu rysunkowo-tekstowego pana Burnsa.
El Borbah swą fizyczność, jak zapewnia autor, zaczerpnął od meksykańskich zapaśników. Natomiast sposób działania i sposób prowadzenia akcji jest żywcem wzięty od Chandlera. "Czerń" kryminałów jest tu spotęgowana degeneracją postaci, widok głów starców na ciałach niemowląt, deformacji i zwyrodnień jest naprawdę obrzydliwy. El Borbah to również nie jest Marlow, nie wykazuje żadnych, nawet najmniejszych ludzkich odruchów, jego beznamiętna bezczelność i drapieżność może zaimponować bezwłosym zabijakom w dresach. Jedynym jego celem staje się wykonanie zadania po to, aby zarobić forsę, brak mu owej wzbudzającej sympatię szelmowatości Marlowa. Komiksowy detektyw jest tak odpychający jak tylko można to sobie wyobrazić i to właściwie podstawowa cecha, która go opisuje.
Być może jest jednak tak, że świat Marlowa ówczesnych czytelników raził zbyt nachalnym złem i brakiem wiary w to, że ludźmi kierują szlachetne motywy. El Borbah posunął się jeszcze dalej - pozbawił się choćby namiastki ogłady i kultury, został absolutnym prostakiem i troglodytą, babrzącym się w brudach z nocnych koszmarów ludzi chorych psychicznie.
Komiks ma jedną zaletą - został znakomicie opracowany graficznie. Gdyby nie treść, można by zachwycać się rysunkiem, konsekwencją i zgrabnością. Szkoda, że ewidentny talent plastyczny został tak zmarnowany na takie dno.