"Gry jaskółek" pochodzącej z Libanu Zeiny Abirached wywołują automatyczne skojarzenia z "Persepolis" Marjane Satrapi. Nie tylko dlatego, że sam wydawca przywołuje słynną irańską powieść graficzną na ostatniej stronie okładki. Współgrają także bliskowschodnie korzenie obu artystek i charakterystyczny, minimalistyczny, niemal dziecięcy styl Satrapi, który Abirached zdaje się naśladować. Jednak łatwe porównania bywają zwodnicze, a podobieństwa między "Persepolis" i "Grami jaskółek" są powierzchowne. Nie znaczy to jednak, że komiks Libijki nie wart jest uwagi.
Akcja autobiograficznych "Gier jaskółek" rozgrywa się pewnej nocy roku 1984, we wschodnim Bejrucie, w samym środku wojny domowej, która toczyła się w Libanie w latach 1975-1990. Podobnie jak cały kraj i Bejrut podzielony był w tym czasie wzdłuż linii wyznaczonej przez religie - zachodnia część miasta "zajęta" została przez muzułmanów, wschodnia zaś przez chrześcijan. Rodzina artystki mieszkała w domu stojącym tuż przy linii demarkacyjnej. Na tyle blisko, że jeden z jej sąsiadów - architekt Ramzi - słyszał nocami rozkazy wydawane załodze artylerii.
Życie małej Zeiny, jej rodziny i sąsiadów, toczyło się w rytm artyleryjskich salw i wybuchów bomb. Ukryci na linii frontu mieszkańcy rozsypującego się budynku wszystko dostosowywali do rozgrywającego się wokół dramatu. Rytm ich podróży po mieście wyznaczały porozstawiane wszędzie barykady i punkty kontrolne. Każde wyjście z domu mogło zakończyć się tragicznie - wystarczyło by nieuważny cywil wszedł w pole widzenia nadpobudliwego snajpera. A przestronne mieszkanie głównej bohaterki ograniczone zostało do niewielkiego przedpokoju - najbezpieczniejszego miejsca w całym budynku, w którym podczas bombardowań zbierali się wszyscy sąsiedzi.
Chętniej jednak niż o tym, jak życie dostosowuje się do wojny, "Gry jaskółek" poruszają temat specyficznego, zdroworozsądkowego buntu przeciwko terrorowi konfliktu. Mimo iż salwy i trupy wyznaczają rytm życia wszystkich bohaterów komiksu, Abirached odmalowuje swoje dzieciństwo, jako magiczny czas pełen niezwykłych wydarzeń i zwariowanych przygód. I tak, odbywające się co noc bombardowania nie są wystarczającym powodem, by odwołać wizytę u teściowej, a polowania snajperów nie mogą przeszkodzić w zorganizowaniu ślubu i hucznego wesela. Przymusowe zbiórki w korytarzu mieszkania wykorzystywane są zaś nie po to by narzekać, ale by napić się razem whisky, zjeść pyszne ciasto i posłuchać poezji.
Spychając na margines dramatyczną sytuację wojenną, Abirached skupia się przede wszystkim na codzienności normalnych ludzi. W przekonaniu, że to oni są najważniejsi, a nie tocząca się wokół nich (i wbrew nim) wojna, blisko jej do odwiedzającego Palestynę i Bośnię maltańskiego dziennikarza Joe'ego Sacco - pijącego z oblężonymi Bośniakami wódkę i przemycającego do ONZ-etowskiej strefy bezpieczeństwa dżinsy dla bośniackich dziewczyn. Groźny konflikt jest w "Grach jaskółek" bohaterem dalszego planu, wciąż obecnym i rzucającym ponury cień na wszystko wokół, ale nie przytłaczającym czytelnika i nie wypierającym z pierwszego planu niezwykle barwnych bohaterów - mieszkańców budynku, w której mieszkała rodzina rysowniczki. Śmierć brata (zastrzelonego przez snajpera) to nie powód, by miejscowy oryginał, nauczyciel Ernest Challita, przestał nosić krawaty i recytować fragmenty "Cyrana de Dergeraca" Edmonda Rostanda. Tak jak zaginięcie ojca nie daje przedsiębiorczemu Szukriemu wymówki do rozpaczy i załamywania rąk.
Abirached wyznaje, iż do narysowania "Gier jaskółek" skłoniła ją podejrzana w filmie dokumentalnym wypowiedź jej babki. "Myślę, że mimo wszystko, być może, mniej więcej jesteśmy tutaj bezpieczni" - powiedziała starsza pani uwięziona przez wojnę w korytarzu własnego mieszkania. I rzeczywiście, z powieści graficznej Libanki wyziera ten sam ostrożny optymizm, co z przywoływanej wypowiedzi. Bo "Gry jaskółek" to przede wszystkim ciepła, sentymentalna opowieść o emocjach i ludziach, za którymi tęskni autorka. A rysowani przez Libijkę sąsiedzi jej rodziny to nie ofiary wojny, ale banda sympatycznych oryginałów, budujących w korytarzu ostrzeliwanego mieszkania małą, troskliwą społeczność.