Życie Wirydianny Korzyckiej było długie i bogate, bogactwo w dosłownym znaczeniu i splendory pomnażała wraz z kolejnymi małżeństwami, przy trzecim z kolei mężu zostając baronową. Teraz, u schyłku życia, bezdzietna i samotna, zwołuje do swego pałacu wybranych krewnych i powinowatych, aby w sylwestrową noc 1938 roku ogłosić swoją ostatnią wolę i wskazać spadkobiercę. Do Janowca zmierza więc pięciu mężczyzn, cztery kobiety i rezolutna trzynastolatka – różnych profesji, stanu majątkowego i stopnia pokrewieństwa.
Jeśli stara, złośliwa ciotka w ogóle kogoś z nich lubi, to może tylko stryjecznego wnuka, Aleksandra. Aleksander jest inteligentny, świetnie wykształcony, przystojny – cóż, kiedy od dziesięciu lat jest zakonnikiem, a szanse na zmianę tego stanu rzeczy nie wydają się wielkie. Baronowa – zdeklarowana ateuszka nie zapisze przecież majątku na klasztor? Zanim wybije północ i rok dobiegnie końca, wiele jeszcze musi się zdarzyć…
„Ostatnia wola” jest całkowitą odwrotnością „Tajemnicy szkoły dla panien”, i to właściwie pod każdym względem. „Szkoła…” to portret sympatycznego miasteczka i jego nie mniej sympatycznych mieszkańców, którym niełatwo przypisać krwawe i brutalne zbrodnie, za to pałac w Janowcu, w którym toczy się akcja „Ostatniej woli”, jest teatralną sceną, chirurgicznym cięciem wypreparowaną z otaczającej rzeczywistości. Sam pałac został tak zaaranżowany przez zdziwaczałą testatorkę, jakby został zbudowany specjalnie na tę noc prawdy, kiedy to wszyscy obecni usłyszą głośno wypowiedziane rzeczy, których woleliby nigdy nie słyszeć. Kto liczył na wielkopańską tradycję, ucztę i bal – dostanie udziwnioną scenerię, puste talerze i – na pociechę – bardzo dużo dobrych, błyskotliwych, krwistych dialogów (zbrodnie tym razem są salonowe, nie krwiste). Konstrukcja zagadki i szermierka słowna na bardzo wysokim poziomie, emocji dla czytelnika za to niewiele, bo sympatię wzbudzają tylko dwie postacie, o co do których jesteśmy przekonani,
że mają czyste ręce i że przeżyją do końca. A cała reszta bystrych dyskutantów niech się morduje do woli i do skutku.
Czekam na kolejną powieść Joanny Szwechłowicz, licząc na złoty środek: salonową zbrodnię w uroczym miasteczku.