Witamy w Ammerlo
Ammerlo. Główna ulica, długa, o jakże oryginalnej nazwie Wiejska. Druga, ciągnąca się leniwie wzdłuż rzeki czyli Portowa. I trzecia, koło kościoła, przekornie zwąca się Kościelną. Trzy ulice to nie jest może wielkie czy małe nic, ale z pewnością niewiele, szczególnie dla mieszkańca nawet średniego miasta. A atrakcje?! Molo, drewniany most zwodzony, latarnia morska, jaskinia. Czy w takim miejscu można żyć i być szczęśliwym?! Tak, szczególnie jeśli jest się dzieckiem. Bo jest gdzie pobiegać, schować się, popływać łódką. Bo są różni ludzie, czasami tajemniczy lub zwyczajnie bardzo dziwni. A najważniejsze... bo są prawdziwi przyjaciele. Może i czasem kłócący się, a nawet obrażający, ale tylko na chwilę. Za to zawsze gotowi być z nami i pomóc w razie potrzeby.
W takim miejscu jak Ammerlo rytm życia jest troszeczkę inny niż w mieście. Jedni go lubią, inni nie, większość się po prostu nad tym nie zastanawia. Tu przyszło żyć, bawić się i przeżywać przygody grupce małych przyjaciół. Luisa jest ośmioletnią blondynką, właścicielką spodni z przepastnymi kieszeniami o których to spodniach jej ojciec mawia, że to chodzący warsztat z narzędziami. Aik ma dziesięć lat, Lukas zaledwie siedem. Lenka jest młodszą siostrą Aika, rezolutnym trzylatkiem. Specjalistką od nieustannego grzebania w ziemi, sadzenia roślin i tego co się da zagrzebać w ziemi, dajmy na to rybich łusek. Wśród tej gromadki pląta się bardzo stary i mądry piesek Luisy, pan Mechaty. Pewnego dnia w dość monotonnie toczącym swoje dzieje miasteczku pojawia się nowa małolata, Mandy. Posiadaczka grubego, galaretowatego, białego królika o poważnym imieniu Eryk. Niestety, tak się jakoś składa, że już od pierwszego zetknięcia z Luisą dziewczynki nie przypadają sobie do gustu. Tak to w życiu, nawet dziecięcym, bywa.
Czasami nawiązanie nici przyjaźni wymaga czasu i cierpliwości. Mamy zatem głównych bohaterów książki. I możemy sobie, przynajmniej troszeczkę wyobrazić ich przygody. Jedno zdarzenie goni drugie.
Znaleziona dziurawa łódź, niebezpieczna próba wypłynięcia nią na jezioro, awaria mostu zwodzonego, przygoda z przeraźliwie miauczącym kotem na dachu. Pogodne, może i niezbyt wymyślne, ale całkiem ciekawe historie dla dzieci. Nadające się dla tych ze szkoły podstawowej. Jest tu trochę nieodłącznych od życia smutków i smuteczków. Ale są i radości i sporo dobrej zabawy. To nieźle odwzorowany, choć może trochę zbyt wyidealizowany, obraz świata dzieci żyjących w małej miejscowości. Spotykają ich zwykłe, a przecież pełne uroku przygody i zdarzenia. Wokół nich żyją ludzie, prości, nieznani, a jednak ciekawi, gdy się im przyjrzeć z bliska. Mamy tu typowe dziecięce zachowania, przeżywane przez nie emocje. Dzieciaki budzą sympatię, takie różne, niesforne, pełne rozpierającej je energii. Autorka świetnie uchwyciła język i poziom dialogów młodego pokolenia, zachowania i naturalną skłonność do zabawy i psot. Dorośli są tu raczej tłem, choć parę postaci jest dość charakterystycznych. Nieustannie zamyślony pastor,
komponujący muzykę, której nikt nie chce słuchać. Strażnicy portowi, bracia zwani Sterburtą i Bakburtą. Mrukliwy Ponurak z nieodłącznie towarzyszącym mu kudłatym psem.