Wieloletni sekretarz Wisławy Szymborskiej opowiada o poetce
"Miałem być pomocny Wisławie Szymborskiej tylko przez kilka miesięcy między przyznaniem a wręczeniem Nagrody Nobla, a zostałem na 15 lat. To było zupełnie niebywałe doświadczenie. Wisława Szymborska była osobą, która ludzi wokół siebie prywatyzowała. Nie znosiła żadnych instytucji i tytułów" - wspomina Michał Rusinek, sekretarz Wisławy Szymborskiej.
Nasze spotkania miały charakter spotkań prywatnych, przy okazji których trochę plotkowaliśmy i trochę pracowaliśmy. Jak ona mówiła, szuraliśmy papierami, po czym rozstając się mówiliśmy zwykle, że zrobiliśmy kawał dobrej, nikomu niepotrzebnej roboty. Do mnie należała też niewdzięczna rola - separowanie jej od dziennikarzy.To nie było tak, że ona nic nie mówiła, nie udzielała wywiadów tylko dlatego, że uważała, że to jest najgorszy gatunek literacki stworzony do komunikowania się z ludźmi. Ona twierdziła, tak naprawdę, że jeśli ma coś ważnego do powiedzenia, pisze o tym wiersz.
* Na szczęście nie musimy o niej mówić tylko w czasie przeszłym. Są wiersze, które czekają na publikację i myślę, że jeszcze w tym roku będziemy mogli - można powiedzieć - usłyszeć jej głos.*
Nikt nie był świadkiem pisania przez nią wierszy. Ona miała zeszycik, w którym zapisywała sobie pomysły. Prowadziła go - tak na oko - od lat sześćdziesiątych. Nigdy o tym nie rozmawialiśmy, ale ona kiedyś pokazała mi ten zeszycik. Tam były całe frazy, wiersze, pomysły, jakieś metafory i inne środki poetyckie. Z tego korzystała.
Za limerykami, które pisała, stała pewna filozofia życiowa.Poczucie humoru i zabawa literacka jest jakimś sprzeciwem wobec kondycji egzystencjalnej świata, ale też jest to rodzaj kokonu, w którym można się owinąć w taką bawełnę żartu i nie mówić poważnie o tym, o czym nie chce się mówić. Dla niej to był rodzaj takiego bufora".