Trwa ładowanie...

Warlikowski wkłada kij w mrowisko. Serwuje niewygodne aluzje do współczesnej Polski

"Wyjeżdżamy" Warlikowskiego oglądałoby się niemal z przyjemnością, gdyby nie to, że jest przecież o śmierci, rozczarowaniu i braku miłości. Jest też w sztuce zawarta ważna życiowa lekcja. I już choćby dla tej lekcji warto ją zobaczyć.

Warlikowski wkłada kij w mrowisko. Serwuje niewygodne aluzje do współczesnej PolskiŹródło: Maurycy Stankiewicz
dcq009x
dcq009x

„Wyjeżdżamy”, najnowszy spektakl Krzysztofa Warlikowskiego to realizacja oparta na tekstach Hanocha Levina, zrealizowana w Nowym Teatrze w Warszawie. Odczytywana na podstawowym poziomie to w gruncie rzeczy bardzo prosta obyczajowa historia, dziejąca się we współczesnym Izraelu. To opowieść o mieszkańcach jednej ulicy, o kilku połączonych różnymi więziami rodzinach, o zwykłych ludziach, ich miłościach, planach i chorobach.

Chciałoby się napisać: o ich szczęściu i nieszczęściach. Ale to nie do końca tak. Szybko okazuje się bowiem, że tak naprawdę szczęścia na tej ulicy, w tym świecie, nie ma wcale. Ta opowieść jest więc raczej litanią rozczarowań, porażek i błędów, złych decyzji i fatalnie ulokowanych uczuć. Jej bohaterowie potykają się, męczą, cierpią, a koniec końców umierają. *Na dodatek - jak to w Izraelu - wszystko podszyte jest bolesną pamięcią holokaustu i wypędzenia z Polski w 1968 roku. *

W drobnym fragmencie, który dotyczy tej ostatniej kwestii, Warlikowski pozwala sobie zresztą na bardzo rzadką w tym spektaklu wyraźną aluzję do współczesnej Polski: wyrzuca jej niezmienny od wieków antysemityzm, finansowe wykorzystywanie Żydów w zamian za ukrywanie podczas wojny, a dziś: korzystanie z ich zostawionego w niej majątku. Reżyser „puszcza oko” do widzów jeszcze tylko kilka razy, krytykując bezlitośnie telewizję - w domyśle: pełną propagandy telewizję rządową, albo każąc jednej z aktorek krzyczeć ze sceny, że „wszyscy skończymy w Turcji”, czyli w kraju, który jest symbolem współczesnego zamordyzmu. Widzowie zareagowali na te słowa gorzkim śmiechem.

Maurycy Stankiewicz
Źródło: Maurycy Stankiewicz

Nawet gość z zewnątrz - wydawałoby się, że tylko wymyślona przez jednego z bohaterów, a jednak realna, dziewczyna z Ameryki (w tej roli: Magdalena Cielecka) - radosna, beztroska, niemal plująca szczęściem, „na dzień dobry” trafia na pogrzeb i wciągnięta zostaje w ten niekończący się festiwal nieszczęść.
Prawie każdy z bohaterów chce uciec z tego świata; wyjechać, wyemigrować czy chociaż wyprowadzić się gdzieś, nawet niedaleko. I nikomu nic z tego nie wychodzi. Uciec z tego chłodnego piekła można tylko umierając, więc bohaterowie robią to, jeden po drugim. Refrenem w tym wielozwrotkowym hymnie nieszczęść stają się kolejne mowy pogrzebowe, równie nieudane jak życie tych, których się żegna za ich sprawą. Czasem giną w onomatopejach i szlochu, czasem nic nie znaczą, czasem okazują się - świadomie czy też zupełnie bezwiednie - złośliwe i przykre.

dcq009x

*Kołowrotek bez wyjścia *

Warlikowski skupia się w tym spektaklu przede wszystkim, a może wręcz: lubuje i pławi w pokazywaniu nieszczęścia, nieudanych prób, niespełnionych marzeń i niecelnych decyzji. Z wszystkich dostępnych teatralnych środków buduje kołowrotek, w którym umieszcza swoich bohaterów i każe im poruszać się w koło, bez żadnych szans na wyjście, każdym ruchem zbliżając się do nieuchronnej i niemal zapowiedzianej śmierci. Owszem, pojawia się tu humor, jest go nawet sporo, ale to humor czarny jak żałobne kreacje, których bohaterowie pod koniec przedstawienia już prawie nie zdejmują.
Aktorzy przez dużą cześć spektaklu poruszają się więc jak w zwolnionym tempie, mówią, jakby nie mogli złapać oddechu, czasem ruszają w mechaniczny, drewniany, kanciasty taniec. Członkowie sporej obsady tego spektaklu w bardzo udany sposób odgrywają te wszystkie nieszczęścia, tę nieudaczność, te błędy, potknięcia i upadki.

Struktura przedstawienia stworzona jest w ten sposób, że nie ma w nim wiodących postaci, głównych bohaterów. Prawie jak w studenckich prezentacjach dyplomowych każdy z aktorów ma kilka scen, w których wychodzi na pierwszy plan i może pokazać, co potrafi. Wielu z nich wykorzystuje to znakomicie: Rafał Maćkowiak imponuje swoim epizodem mistrza klubowego parkietu, który okazuje się cenionym i świetnie zarabiającym lekarzem. Imponuje tym bardziej, że do obsady dołączył dopiero na kilka dni przed premierą. Jaśmina Polak pokazuje szeroką gamę swoich możliwości, płynnie przechodząc od powściągliwego grania skromnej dziewczyny, do ekspresyjnej kreacji gwiazdy osiedla, której udało się więcej niż komukolwiek innemu. Dorota Kolak - do tej pory związana przede wszystkim z gdańskim Teatrem Wybrzeże - brawurowo odtwarza wdowę, która wciąż chce jeszcze czerpać życie pełnymi garściami. Mistrzowski jest końcowy monolog o wycieczce po Europie w wykonaniu Agaty Buzek, która - w zasadzie mocno wbrew swoim warunkom - znakomicie gra tu niby głupiutką, ale bardzo sprytną prostytutkę. A to tylko początek znaczniej dłuższej listy udanych kreacji aktorskich, które zobaczyć można w tym spektaklu.

Forum
Źródło: Forum

Ważną częścią teatralnego mechanizmu Warlikowskiego jest oczywiście, jak zawsze, scenografia i muzyka - dwa elementy, których rola jest tu zupełnie jasna: mają podkreślać zamknięcie bohaterów w świecie bez wyjścia i bez szans. Małgorzata Szczęśniak stworzyła na potrzeby tego przedstawienia oprawę wizualną, która wpisuje się znakomicie w tradycję inscenizacji Warlikowskiego - bohaterowie poruszają się w przestrzeni ograniczonej z trzech stron czymś na kształt mocno przeszklonych pawilonów-kubików. Paweł Mykietyn stworzył muzykę, która jest momentami przejmującą, momentami zaś - jak najbardziej celowo - drażniąca. Bardzo skutecznie domyka ona przestrzeń spektaklu i jeszcze bardziej więzi w niej jego bohaterów.

dcq009x

Serial o śmierci

Tym, co może najbardziej zaskakiwać w najnowszym spektaklu Warlikowskiego jest jego narracyjna linearność i pozorna błahość. W zasadzie nie ma tu żadnych środków, do których przyzwyczaił widzów współczesny, często postdramatyczny teatr: takich jak choćby scen opartych na improwizacji czy przeplatania głównego wątku wtrętami o charakterze warsztatowym, polemicznym czy wręcz naukowym. Nic z tych rzeczy. Reżyser zdaje się skupiać raczej na tym, żeby to przestawienie było spójną, wartką opowieścią. Cały czas trzyma się głównej osi narracyjnej, dba o to, żeby więzi między bohaterami były jasne i uzasadnione pod względem funkcjonalnym i psychologicznym.

Maurycy Stankiewicz
Źródło: Maurycy Stankiewicz

Oczywiście w pewnym sensie to tylko pozory - przecież ta prosta historia ma mnóstwo ukrytych znaczeń i podejmuje kwestie dużo ważniejsze niż tylko mniejsze i większe dramaty swoich bohaterów, takie jak zdolność wyzbycia się wrażenia, że prawdziwe życie jest gdzie indziej i umiejętność pełnego i szczęśliwego przeżywania tego własnego bez oglądania się na innych, takie jak radzenie sobie z porażkami i wyciągania wniosków z błędów, takie jak akceptacja przemijania, takie wreszcie jak śmierć. Warlikowski zdaje się udawać, że te kwestie są poukrywane gdzieś na marginesach jego przedstawienia, ale przecież z każdą wyjeżdżającą ze sceny trumną, brzmią one coraz mocniej i coraz wyraźniej.
Momenty refleksji, które siłą rzeczy wywołują pożegnania kolejnych bohaterów, mogą być okazją do nauczenia się bardzo ważnej lekcji, którą może dać ten spektakl. Lekcji, nie używając za dużych słów: życia. Tego, żeby umieć doceniać to, co się ma, umieć odnajdywać dobre strony swojej sytuacji, nie dążyć ciągle do wyimaginowanych „lepszych krajów”, ale szukać szczęścia tam, gdzie się żyje. Jedna z bohaterek mówi, że musi wyjechać, bo „wzywa ją życie”. *Cała rzecz w tym, żeby po prostu żyć. Cieszyć się codziennością, zdrowiem, drobiazgami. Bo, jak wyraźnie pokazuje Warlikowski, to wszystko jest ulotne, zaraz przeminie i zostaną tylko trumny. W tym sensie we współczesnych polskich widzów - a Polacy przecież na cały świat słyną z wiecznego malkontenctwa i narzekania na wszystko i wszystkich - spektakl Warlikowskiego może być sugestią, żeby inaczej spojrzeć na życie. *

Używając wszystkich możliwych teatralnych środków - oprócz żywego planu aktorskiego, w spektaklu są i animacje, i lalki i wiele innych pomysłów - reżyser tworzy coś na kształt przeglądu swoich umiejętności inscenizacyjnych, swoistego „best of”. To w jakimś sensie w pełni uzasadnione: „Wyjeżdżamy” jest przecież spektaklem będącym dla Warlikowskiego powrotem do twórczości Levina, a zarazem - nawiązaniem do opartego na niej spektaklu „Krum” sprzed półtorej dekady, jednej z najważniejszych realizacji tego twórcy.
Ale nie jest to bynajmniej puste popisywanie się talentem. To zdecydowanie coś więcej - to mistrzowska umiejętność przekazania ważnych prawd w pozornie łatwej i prostej formie. Widz wchodzi w ten świat z ufnością i wiarą, że to niemal serialowa sytuacja, ale szybko okazuje się, że to serial o śmierci, po którego obejrzeniu w głowie, a może i w sercu, zostają trwałe ślady.

Hanoch Levin, Wyjeżdżamy, reż. Krzysztof Warlikowski, Nowy Teatr, Warszawa, premiera: 14 czerwca 2018 roku.

dcq009x
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
dcq009x