Spora część punktów, które przyznałam tej książce, to punkty za pochodzenie. Klasyczny kryminał w stylu Agaty Christie, z akcją rozgrywająca się w Rumunii, napisany po rosyjsku przez autora z Azerbejdżanu – trzeba przyznać, że budzi to zaciekawienie nawet większe niż to, kto i dlaczego podczas międzynarodowej konferencji zabił bojowniczkę o prawa człowieka, rumuńską Romkę ze szwajcarskim paszportem.
Po samej intrydze właściwie nie spodziewałam się zbyt wiele, zważywszy, że autor to prawdziwa fabryka słów, przez trzydzieści lat wydał ponad sto powieści z agentem Django w głównej roli, a do tego jeszcze drugie tyle innych i ponad 60 scenariuszy. Pocieszała mnie jednak myśl, że Czingiz Abdułłajew, zanim stał się arcypopularnym, i to nie tylko w byłym ZSRR, autorem kryminałów i sensacji, był oficerem sił specjalnych, co wyrabia w człowieku raczej nie mrówczą pracowitość, ale błyskotliwość wspartą logicznym myśleniem.
Akcja powieści toczy się podczas konferencji dotyczącej uwarunkowań wejścia Rumunii do strefy Schengen. Biorą w niej udział specjaliści od prawa międzynarodowego, rządowi eksperci od migracji, zabezpieczania granic i przestępczości międzynarodowej, przedstawiciele organizacji zajmujących się prawami człowieka, dyplomaci. Najmniej ważne są tam drętwe referaty, znacznie ważniejsze – rozmowy kuluarowe, organizatorzy zapewnili też sposobność do zacieśniania kontaktów, podzieliwszy uczestników na kilka mniejszych grup, które w teorii mają wizytować granice, w praktyce – spędzać razem czas, głównie na zwiedzaniu zabytków. Idyllę w rodzinnych stronach hrabiego Draculi zmąci nagła i gwałtowna śmierć jednej uczestniczek study tour, osoby dość kontrowersyjnej.
Rumuńska policja w obawie przed dyplomatycznym skandalem prowadzi śledztwo nad wyraz ostrożnie, czyli profilaktycznie pakuje do aresztu mołdawskiego imigranta i usiłuje zamieść aferę pod dywan. Cudzoziemscy eksperci, weterani służb specjalnych, wyczuwając zagrożenie i możliwość, że nie skończy się na jednej ofierze, biorą sprawy w swoje ręce.
Jeśli teraz spodziewacie się galopady po dachach i wymachiwania pistoletem z tłumikiem, to nic błędniejszego. Uczestnicy szkoleniowej wycieczki do końca nie wychodzą ze swoich ról dżentelmenów i dam, na najwyższych obrotach pracują tylko ich szare komórki. A na pozór wszystko jest jak przedtem: konwersują o historii i polityce, trochę flirtują i uważnie obserwują każdy krok współtowarzyszy. Kilku Herculesom Poirot naraz trudniej jest jednak działać, niż jednemu…
Na plus należy autorowi zaliczyć realizm – wyraźnie widać, że nudził się na niejednej konferencji i trząsł po wertepach w niejednym busie, marząc, by wreszcie coś zaczęło się dziać. Postacie trochę schematyczne, wygłaszające exposé o polityce i historii jak nieodżałowany Pan Samochodzik, przy czym historiozoficzne poglądy agenta Django, ukształtowane w Moskwie, powodują u polskiego czytelnika zgrzytanie zębów i spadek poziomu sympatii do głównego bohatera, ale jakiś tam walor poznawczy mają: tak nas widzą zza wschodnich granic fachowcy od polityki. Zagadka rozwiązywana solidnie, logicznie i bez fajerwerków, trochę nudnawo, za to bez naruszania granic prawdopodobieństwa.
Jedną rzecz zdradzę; Rumunia nadal nie weszła do strefy Schengen. Po przeczytaniu „Podróży do Transylwanii” będziemy mogli nawet na ten temat z kimś podyskutować.