Fotografie z tłem. Gdańszczanie po 1945 roku. Pamiętam swoje pierwsze skojarzenia dotyczące tej książki. Spojrzałam na zdjęcie umieszczone na okładce i wiedziałam, co mam w ręku - album. Pomyślałam wtedy - świetnie, tak lubię oglądać zdjęcia. Pamiętam też wielkie rozczarowanie wtedy, gdy po raz pierwszy do niej zajrzałam. Zdjęć było z pięć na krzyż. I gdzie się podział mój album? Nigdy go nie było. Wtedy zrozumiałam, dlaczego książka nosi tytuł Fotografie z tłem. Dlaczego?
Otóż, dla ludzi, o których pisze Olga Dębicka, nie były ważne zdjęcia. Nie liczyły się fotografie, liczyło się owo tło, które wtedy, wraz z końcem wojny , zadecydowało o ich dalszym życiu. Autorka przedstawia osiemnaście, nieraz przerażających, smutnych, innym razem tchnących nadzieją historii o mieszkańcach Gdańska, o Polakach, Niemcach, przesiedleńcach ze Wschodu. Opowieści te, zasłyszane, opowiedziane przez dziś już 90-letnie, a wtedy młode kobiety, i nie tylko przez nie, przybliżają nam losy Niemców. Tych Niemców, którzy od pokoleń zamieszkiwali w gdańskich domach, chodzili co rano po bułki do polskiej piekarni, z uśmiechem pozdrawiali sąsiadów. Niemców i jednocześnie przyjaciół, co podadzą rękę w biedzie. Tych , którzy nigdy nie skrzywdzili nikogo, a których los związany był z Gdańskiem, gdzie się urodzili, wychowali, chcieli zestarzeć. Niemców, którzy pomimo swej narodowości, niekoniecznie byli za atakiem na Polskę, krytykowali Hitlera, a za swoją małą ojczyznę uważali właśnie Gdańsk.
To historie Niemców, którzy po wojnie zostali zmuszeni do wyjazdu z Gdańska i powrotu do, nieraz zupełnie obcych, Niemiec. Musieli zostawić wszystko co kochali, znali i wyjechać do ojczyzny - w nieznane. Mieli też inne wyjście , mogli zapomnieć o swej narodowości, zmienić imiona i nazwiska na polskie i ... zostać. Jedni wyjechali, zostawiając po sobie dorobki życia, inni pozostali i próbowali, choć pod zmienionym nazwiskiem, żyć dalej, już po nowemu, w nowej rzeczywistości, nowych realiach, próbując zapomnieć o okrucieństwie wojennej zawieruchy, o welonie ślubnym, symbolu szczęścia i miłości, który stał się całunem i ukrył w ziemi maleńkie dziecko. Polacy i ludzie przesiedleni , przybywający ze Wschodu, wygnani z terenów Litwy, Białorusi, Wołynia, przyjeżdżali do Gdańska, by się w nim osiedlić. Niektórzy z własnej woli, inni z konieczności opuszczali swe domy, jedni szukali łupów i bogactw ukrytych w ruinach, inni, zamieszkując dawne domy Niemców, spokojnej przystani.
Jest tu, między innymi, wspaniała, choć nie pozbawiona tragizmu, opowieść o Charlotcie Trader i jej mężu Helmucie Deglerze, który już jako Henryk Jabłoński stworzył słynną i znaną do dziś piosenkę „Pierwszy siwy włos”. Ona w ciąży, mąż jako muzyk przygrywał rosyjskim żołnierzom, których było pełno w mieście, a poza tym wielki głód. Nie było nic, co nadawałoby się do jedzenia, choć zdarzało się, że dostawał kawał wędzonego boczku wyjęty z kieszeni munduru. Nieraz pijani niemal do nieprzytomności żołnierze pytali go o życzenie, a on odpowiadał cicho: „Może jutro szklankę mleka dla żony... Jest w ciąży.”
„W nocy radziecki patrol zaaresztował krowę na łące. Żołnierze wydoili ją i chwiejnym krokiem, z wypełnioną po brzegi chyboczącą się menażką, powoli, by nie uronić ani kropli mleka, dotarli przed świtem do pokoju, w którym spała Charlotta-żona artysty.” Dlaczego postała ta książka, nie wiem. Może dlatego, by pokazać wspaniałe, ludzkie oblicze człowieka, nie ważne czy Niemca, Polaka, czy pijanego rosyjskiego żołnierza, ale właśnie człowieka. By przestrzegać przed krzywdą i pomagać walczyć ze stereotypami. Byśmy zrozumieli czym jest wojna i nigdy o tym nie zapominali.