Trwa ładowanie...
recenzja
26-04-2010 15:59

W życiu bym do opery nie poszła

W życiu bym do opery nie poszłaŹródło: Inne
d3btter
d3btter

Nigdy w życiu nie byłam w operze i wyznaję szczerze, że nadal nie odczuwam takiej potrzeby. Ale po lekturze najnowszej książki Terry’ego Pratchetta doszłam do wniosku, że do jednej, zupełnie wyjątkowej opery, wpadłabym z przyjemnością. Mam na myśli operę w Ankh–Morpork.

W operze, jak to w prawdziwej tego rodzaju instytucji z klasą, a w dodatku znajdującej się w Świecie Dysku grasują: Upiór, nowa kandydatka na gwiazdę o wielkich gabarytach (znaczy, hm, raczej tęga) oraz dwie przyjezdne staruszki, orangutan-organista, straż miejska i tenor-łasuch światowej sławy.

A, i oczywiście kot. Niezwykły kot, który, niczym Behemot Bułhakowa, może się zmienić w człowieka, ilekroć uzna za stosowne zniżyć się do przyjęcia tak prymitywnej formy. Wyliczankę należy jeszcze uzupełnić o czarownice z Lancre. Każdy rozsądny człowiek w Lancre wie, że nie warto z nimi zadzierać. A wielu niekoniecznie rozsądnych ludzi w Ankh niebawem się o tym przekona.

Terry Pratchett po raz pierwszy wprowadził postacie babci Weatherwax i niani Ogg w powieści Trzy wiedźmy – pełnej błyskotliwego humoru trawestacji Makbeta. Dopełnienie tytułowej trójki stanowiła Magrat – młoda idealistka z przesadnym zamiłowaniem do okultystycznej biżuterii.

d3btter

Pratchett zgodził się z Szekspirem, że naturalna dla czarownic liczba wynosi trzy. Teraz sytuacja się skomplikowała, gdyż Magrat została królową i sabat potrzebuje uzupełnienia. W poszukiwaniu kandydatki, która chwilowo woli zostać diwą niż wiedźmą, dwie czarownice natrafiają na kilka tajemniczych spraw i pomagają odzyskać spokój wielu ludziom: byłemu producentowi serów, który nie może się odnaleźć w operowym show biznesie, sprzątaczce, człowiekowi, który chcąc nie chcąc musi ciągle jadać spaghetti oraz wszystkim pracownikom opery cierpiącym na kłopotliwe dolegliwości, takie jak swędzenie stóp czy ból krzyża.

Rozrywka i odprężenie to jednak nie wszystko, co oferują książki Pratchetta. Każda z nich pod płaszczykiem ironii i beztroski kryje w sobie głębszy sens. Maskarada uświadamia, że wszyscy na co dzień udajemy, trudno nam zaakceptować samych siebie takich, jakim w istocie jesteśmy. I że potrzeba wielkiej odwagi, aby zrezygnować z noszenia swojej maski. A także, że za tę odwagę jest zawsze zasłużona nagroda – spokój, stabilizacja wewnętrzna, pogodzenie się ze sobą – słowem – szczęście.

Polecam Maskaradę nie tylko fanom babci Weatherwax, niani Ogg, Greeba, opery i dobrej kuchni (z niespodziankami), ale także tym, którzy jeszcze nie mieli okazji zetknąć się z sabatem z Lancre, a mają ochotę się pośmiać.

Lektura tej powieści, jak i wszystkich innych z serii o Świecie Dysku, to zarazem wycieczka do niezwykłej krainy, gdzie mało kto może przez dłuższy czas zachować ponurą, ziemską minę.

d3btter
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3btter