"Czary Zjary" to komiks nietypowy, a także dość niejednoznaczny. Czwórka głównych bohaterów to pierwszej wody abnegaci i autentyczne indywidua - zielonoskóra wiedźma żyjąca w związku ze swoim czarnym kotem, towarzyszący im dość mało przebojowy Sowa (będący - jakżeby inaczej - sową), i okazjonalnie wpadający do nich raczej nieokiełznany Wilkołak Jones. Większość wolnego czasu spędzają na hurtowej konsumpcji marihuany, a gdy im się naprawdę nudzi, sięgają po inne używki, zaprawiają to alkoholem i albo bawią się w domu, albo idą poszaleć w miasto.
W internecie można znaleźć informację, że "Czary Zjary" to stoner comedy, co najprościej chyba przetłumaczyć na naszej szerokości geograficznej jako komedię o/dla upalonych. Mam jednak wątpliwości, czy komiks Hanselmanna tak gładko pasuje do tej etykietki. Owszem, sporo tu żarcików, czasem przyciężkawych i mocno zaczadzonych konopnym dymem. Autor bez oporu przekracza różnego rodzaju granice - jego bohaterowie gładko przechodzą w swoim odurzeniu od stanu zdołowania czy zamulenia do nadaktywności, czego efektem bywa publiczna defekacja, przykre żarty z użyciem przemocy - także seksualnej - czy idiotyczne formy samookaleczenia. Brzmi to może mało wiarygodnie, ale bohaterowie Hanselmanna bywają przy tym równie obleśni co śmieszni, acz jest to humor raczej dla wybranych.
Bohaterowie bywają tu śmieszni, o ile nie są akurat żałośni, a każdy w tej ekipie ma swoje problemy - z nieprzystosowaniem, a także z samym sobą. Kota najprościej usprawiedliwić - w końcu jest kotem. Wiedźma narkotykami zdaje się próbować wytłumić depresję, co oczywiście udaje się jej z różnym skutkiem, jednocześnie powoli coraz bardziej męczą ją wątpliwości co do jej związku. Wilkołak to nabuzowany testosteronem samiec-alfa, dla którego najlepszym sposobem na spędzenie czasu jest upicie się, zrobienie czegoś głupiego i danie komuś w mordę - po kolei, albo wszystko na raz. Sowa, wydawałoby się że najbardziej twardo stąpający po ziemi, jest jednocześnie najmniej asertywny z ekipy, przez co często staje się kozłem ofiarnym kolejnych przykrych żartów.
Komiks Hanselmanna to nie typowa opowieść o upalonych na wesoło. Histeryczny śmiech momentami więźnie tu w gardle zalewany pewną goryczą. Głównie bohaterowie zdają się odrzucać społeczne normy i nakazy, ale także otaczająca ich rzeczywistość jest paskudna i odrapana, nie ma w sobie nic, by zachęcić ich do stania się zdrową tkanką konsumpcyjnego społeczeństwa. Po co iść do roboty, a po powrocie oglądać telewizję, skoro można gapić się w telewizor cały dzień czekając na zapomogę, jarając jednocześnie trawę z wiadra? Bohaterowie są tu outsiderami - nie tyle z wyboru, co z braku lepszej alternatywy. Pomiędzy wierszami można tu doszukiwać się wątków autobiograficznych - autor, będąc nieco zamotanym genderowo transwestytą, wspomina w wywiadach, że na Tasmanii, gdzie się urodził, homoseksualizm był jeszcze niedawno traktowany jako karalne przestępstwo. Trudno raczej w takiej sytuacji, zastanawiając się nad własną tożsamością, czuć więź ze społeczeństwem i miejscem, w którym się żyje. Na pewno takiej więzi nie czuje
wiecznie upalona czarownica o fryzurze przypominającej ulubioną perukę Hanselmanna.
"Czary Zjary" to stoner comedy nietypowe, bo komedią na dłuższą metę nie jest, choć śmiechu nieco zapewnia. To raczej złożona z epizodów psychodeliczna opowieść obyczajowa, gdzie odjazdowy efekt potęguje kreska - prosta, dość infantylna, ale zadziwiająco czytelna i świetnie sprawdzająca się w tej opowieści. Tak jak nie każdemu może podejść fabuła i społecznie kalecy bohaterowie, tak samo nie wszystkim może spodobać się rysunek, warto więc poszukać w internecie próbek. Krótkie historyjki z serii Megahex (a tak brzmi oryginalny tytuł komiksu) można znaleźć w sieci. Być może opis sceny, jak wiedźma robi kupę na stacji metra nie jest sam w sobie zabawny, ale w rysunkowej wersji Hanselmanna musi coś być, skoro ludzie linkują ją sobie na serwisach społecznościowych, nawet jeśli pokazują ją sobie tylko jako kuriozum. Może warto przekonać się samemu.