Nie, nie czuję nic. Nie czuję, gdy zimna, sina, dziwnie nierzeczywista moja własna, a jakby całkowicie obca dłoń dotyka mojego lodowatego czoła. W głowie hula wściekły wiatr rozrzucając poskręcane z bólu liście - zeschłe ślady słów, spojrzeń, myśli, dotyków, obrazków codzienności.
Ściany spoglądają na mnie obojętnie. Wyciągają ku mnie dłonie rys i odpadającego tynku, zbliżają się próbując dotknąć śmiertelnym oddechem białej farby emulsyjnej. Czuję, jak Stephen King pisze gdzieś swoje kolejne dzieło, superdzieło lub arcydzieło, mrużąc oczy ze strachu przed własną wyobraźnią, przerywa i liczy w pamięci ostatnie dochody. Czy wystarczy mu do piętnastego?!
Betonowa podłoga skrzypi żałośnie, myśli niszczą mózg, wżerając się w niego ciągle na nowo jak przerośnięte, zmutowane dżdżownice, a może wredne, jadowite czerwie z Jowisza?! Koszmar minionego lata czy koszmar nadchodzącej w buciorach zimy?! W Alei Wiązów, Deptaku Dębów czy Uliczce Karłowatych Brzóz? Mury betonowych budynków nie uspokajają już jak dotychczas moich lęków. Nie są ostoją choć stoją niewzruszone jak sądy na straży Prawa. Nawet długopis zacina się, zacin... się, za.. c.. na.. się jak zużyta wiekowa zdarta płyta.
Piszę, choć nie wiem, co się z tego wykluje. Co zrodzi się na pokratkowanej kartce, w okropnych bazgrołach, pośpiesznie, byleby zdążyć przed pierwszym śniegiem, przelewanych na papier chaotycznych myślach. W słowach, które pozostaną jak niemy, choć przeraźliwie niepokojący wyrzut. No cóż, bez obaw, to nie jest fragment czy streszczenie Letniej nocy, to tylko wejście boczną uliczką w horrorowatą atmosferę.
Byle tylko nie przesadzić z tą atmosferą, bo ze spokojnej nocy pozostaną tylko tzw. nici. Nie jestem z tych, co to do dobrego, głębokiego snu potrzebują zestawu prawdziwego twardziela: dresik, dwa horrory o północy, coś z napisem strong, ostatnie wieczorne wiadomości lub reality-show w wersji dla dorosłych.
Latem 1960 roku niepokój w niewielkiej, można by rzec prowincjonalnej mieścinie Elm Haven zaczął narastać, lawinowo narastać. Rozlewał się jak obrzydliwy odór Trupowozu coraz częściej przemierzającego w jakiejś niejasnej misji tę niezbyt malowniczą okolicę. Raczącego gorące letnie wakacyjne powietrze przenikliwym i odurzającym zapachem Śmierci. Czaił się w ponurych, kamiennych murach masywnej i przerośniętej, jak na tak małą miejscowość, szkoły Old Central School. Słychać go było w szumie letniego, ciepłego wiatru. W szeleście liści, w czerwonych barwach zachodzącego słońca i w wieczornym brzasku spływającym na miasteczko. W ciemności nocy pogrążonego w ciężkim, męczącym śnie Elm Haven. W bezpłciowych głosach płynących zewsząd w wieczornej ciszy, wdzierających się w uszy zwyczajnych, zwariowanych nastolatków.
"Już po ciebie idziemy (...) Czekaj na nas. Już niedługo."
Strach zaczął powoli wysuwać swoje szpony. Czuć go było w nieśpiesznych ruchach zmęczonych życiem, niczego nie przeczuwających farmerów. W stukocie kufli miejscowych knajp, z których w nocną ciszę wypływał co pewien czas wariacki bełkot pijanych wracających do swoich legowisk. W smutku opustoszałych ulic spowitych ciszą czy w niebieskawej migotliwej poświacie rzadko odpoczywających telewizorów.
Strach i niepokój - niewidzialne, pozornie niedotykalne, przenikliwe i ostentacyjnie obojętne jak Śmierć szykująca się do żniw. Skąd się brał ten niejasny strach? Czyżby wyrastał tylko z atawistycznych lęków ukrytych głęboko w każdym człowieku? Przed ciemnością, samotnością, nieokiełznaną przyrodą, bólem? Czy też materializował się powoli nabierając coraz ostrzejszych konturów w na pozór nie powiązanych ze sobą zdarzeniach? Zaginięciu chłopaka w ostatni dzień szkoły, dziwnej sylwetce żołnierza pojawiającej się w okolicy, groźnym wypadku nastolatka, śmierci ukochanego psa, śmiertelnym wypadku samochodowym wesołego wujka...
Dan Simmons stworzył niepowtarzalną, gęstą, duszną i mroczną, ale zarazem bardzo prawdziwą i na swój sposób ciepłą atmosferę. Misternie rozbudowanymi, szczegółowymi, wręcz poetyckimi opisami rzeczywistości. Zdaniami, bez pośpiechu wciągającymi nas w jakby znajomy, a przecież inny, stopniowo coraz bardziej przerażający świat. Powoli narastającą atmosferą zagrożenia i niepokoju.
Oczarował mnie sposobem pisania. Sposobem widzenia i opisywania świata. Spojrzeniem na niego już trochę przeze mnie zapomnianym wzrokiem nastolatka. Zwariowanego, wesołego chłopaka, w którego głowie roi się od psot, planów i szczerego śmiechu. Spojrzeniem młodości na życie i śmierć będące nieodłącznym elementem porządku świata, na prawdziwą radość życia, prosty tragizm i nieuchronność śmierci.
"Ból rozrastał się coraz bardziej, jakby chciał go rozsadzić, lecz chłopiec nie był w stanie niczego z nim zrobić - ani przełknąć, ani rozpuścić w łzach”.
W oczach dzieciaków z zapałem oddających się niezliczonym wariantom nigdy nie nudzących się im zabaw, otaczający je świat pełen jest magii. Dopiero dojrzewanie, rytuały i wzorce społeczne dorosłych zabijają w nich to poczucie niezwykłości każdej przeżywanej chwili. Niszczą tą delikatną nitkę łączącą realność z niesamowitością. Simmons patrzy z nostalgią na ten okres życia. Tak, dojrzewanie coś w nas zabija. Coś za czym warto tęsknić, czego nieodwracalnego odpłynięcia w dal warto żałować.
"Czasem wydawało mu się, że przez kratkę docierają do niego z dołu sny i myśli babci. To nie były słowa ani obrazy, raczej niesłyszalne westchnienia, ciepłe podmuchy miłości albo lodowate powiewy strachu”.
Simmons buduje napięcie poprzez niesamowitość, która wdziera się w realne życie. Z jednej strony namacalność małego miasteczka, przeciętnych zdarzeń, zmęczonych ludzi, prostego, na swój sposób szczęśliwego życia. Z drugiej, niezwykłe zjawiska i zdarzenia, narastający stan zagrożenia. Dziwne zdarzenia, jak jesienny deszcz, spadają najpierw pojedynczymi kroplami. Bez pośpiechu, jakby z namaszczeniem wybierając miejsca gdzie chcą uderzyć, pozostawiając nam, czytelnikom, chwilę oddechu.
Spadają stukając z wolna i jakby mimochodem o naszą wyobraźnię. Nie mamy pewności czy czeka nas rzęsista ulewa czy tylko nabrzmiałe, gniewne niebo straszy nas obrazem nawałnic ukrytym głęboko w zakamarkach naszej pamięci. Powoli rytm przyspiesza. Jak wytrawny perkusista uderza coraz szybciej, z coraz większą energią, wciągając w dziwny, lekko narkotyczny trans. Krople przechodzą w galop, na naszą wyobraźnię spadają mokre litry doznań nierównomiernie rozrzucanych ostrymi porywami pióra Simmonsa. To nie jest po prostu kolejny typowy horror stojący w przerażającym szeregu na półce z napisem "Nie czytać przed snem!".
To jest dobrze napisana książka. Świetnie zbudowana fabuła, bogate, rozległe opisy, ciepła, oryginalna poetyka, zrozumienie życia. Wyraziste i realne, wielowymiarowe sylwetki bohaterów. Rewelacyjnie stopniowane napięcie. Wciągająca, rozbudzająca emocje, pobudzająca wyobraźnię książka.
Wysoka jakość i świetny styl. I do tego wspaniałe tłumaczenie, dające złudzenie, jakby książka w oryginale była napisana po polsku. Taka właśnie jest Letnia noc. Prawdziwa literacka perełka. Oczywiście, dla tych którzy się nie boją... chodzić w ciemności mrocznej po pustym mieszkaniu o drugiej w nocy.