W kosmosie o ludzkich namiętnościach
Ludzkość osiąga wciąż nowe etapy technologicznego i społecznego rozwoju (aczkolwiek kontestatorzy powiedzą, że raczej regresu). Choć jednak zmieniają się gadżety, którymi człowiek się posługuje, jak również systemy organizacji społecznej, wierzenia i ideologie, to w swej istocie tenże człowiek pozostaje wciąż taki sam, jak przed tysiącami lat. I takie same nim władają uczucia i namiętności. O tym, że sytuacja w sferze ludzkiej emocjonalności nie ulegnie zmianie za kolejne tysiące lat przekonuje nas Jaga Rydzewska w powieści Atalaya. Gwiazdomorze. Jest to drugi tom trylogii science fiction, utrzymanej w klimacie specyficznej odmiany tejże, jaką jest space opera. Dodajmy – odmiany niezmiernie rzadko przez krajowych autorów uprawianej. W pierwszym tomie autorka z rozmachem przedstawiła świat dalekiej przyszłości oraz militarne, a co ważniejsze – także ideowe, starcie różnych modeli cywilizacji.
Jedną z nich jest cywilizacja Sol Wangkuo, w kręgu której znalazła się Ziemia. W jej systemie wartości liczy się jedynie ekonomiczna i biologiczna efektywność, nie ma więc miejsca na miłość, miłosierdzie czy w ogóle jakiekolwiek „nieproduktywne” uczucia. Człowiek jest uprzedmiotowiony, zamknięty w ściśle zhierarchizowanym systemie społeczno-religijnym, składającym się z elementów zaczerpniętych z tradycji hinduskiej (kasty) czy chińskiej (rytuały). Nad zachowaniem ustalonego porządku rzeczy czuwa Agencja Ochrony Dobra, której nazwa jest oczywiście myląca, bo jej zadaniem jest bezwzględne tępienie wszelkich odstępstw od totalitarnej doktryny. Agencji udało się na przykład niemal wytępić joszuitów, będących następcami dzisiejszych chrześcijan. Żeby nie było co do roli Agencji wątpliwości – system obowiązujących w niej stopni został zapożyczony od nazistowskiej SS. Na dole drabiny społecznej funkcjonuje kasta podludzi, z których część zorganizowała się w przestępcze triady. Spośród nich wywodzą się Dag i
Oria – rodzeństwo, które wpada w ręce agentów specjalnych z Medy. I wraz nimi wykradają z bazy Agencji kobietę będącą krzyżówką człowieka i przedstawiciela wymarłej obcej rasy enselinów.
W Gwiazdomorzu pędząca wcześniej akcja nieco zwalnia tempo i przenosi się głównie na Medę, co staje się dla autorki pretekstem do szerszego zaprezentowania tamtejszejszego modelu cywilizacji. Tu także człowiek jest w dużym stopniu zniewolony przez panujący system społeczny. Podlega bowiem surowym prawom kultury klanowej i zobligowany jest do wypełniania powinności rodowych, nakazów honoru i zemsty. W opozycji do obu opisanych kultur i panujących w nich wierzeń pozostaje wciąż religia joszuicka, której nieliczni przedstawiciele starają się żyć zgodnie z własnym sumieniem i kierując się miłością bliźniego.
Co może stać się płaszczyzną porozumienia dla bohaterów wywodzących się z tych trzech różnych kręgów kulturowych? Dla osób, które dzieli rasa, religia i poglądy na życie? Jak się okazuje, są to – niezmienne od tysiącleci – ludzkie emocje i uczucia. To, w głównej mierze, na nich i na coraz bardziej skomplikowanych relacjach pomiędzy bohaterami, skupia się Rydzewska w Gwiazdomorzu. Powieść ta bowiem, podobnie jak każda dobra fantastyka, korzystając z futurystycznych dekoracji i nieprawdopodobnych sytuacji, stara się zgłębiać tajniki ludzkiej natury. Dociekać uniwersalnych prawd dotyczących człowieka i jego egzystencji, ukazywać psychologicznie prawdopodobne problemy bohaterów, ich postawy, obawy i uczucia. Należy z satysfakcją podkreślić, że Jaga Rydzewska dochodzi w tej materii do coraz większej wprawy.
W momentach, kiedy akcja zwalnia w Gwiazdomorzu – podobnie, jak to było w tomie pierwszym, choć w mniejszym wymiarze – pojawia się przestrzeń do snucia refleksji dotyczących nauki i technologii, stosunków społecznych, kwestii religijnych, filozoficznych i etycznych. A są to refleksje nie do końca fantastyczne. Nie poprzestając bowiem na rysowaniu raczej mrocznego obrazu dalekiej przyszłości i panujących w niej stosunków międzyludzkich, powieść wskazuje także obecne w naszym świecie tendencje degeneracji tychże stosunków. Bo przecież cały czas na naszej małej planecie są miejsca, gdzie ludzie traktują swoich bliźnich jak przedmioty albo towar, a życie ma znikomą wartość. Gdzie stosunki społeczne charakteryzuje dzika drapieżność i nie ma miejsca na sumienie, miłosierdzie czy więzi solidarności. Czytając dramatyczne doniesienia z takich miejsc, albo też książki Rydzewskiej, za każdym razem nieodmiennie się... cieszę. Cieszę się z tego, że nie muszę tam żyć. Radość to jednak gorzka...