Jakie jest w końcu to toczące się wokół nas życie?! Dziwne?! Barwne?! Szare?! Zaskakujące! Czasami cudowne, rozedrgane tysiącami drobinek kurzu wirujących w świetle zachodzącego słońca w rytm czegoś zwanego potocznie muzyką, a płynącego z wnętrza przejeżdżającego czegoś zwanego potocznie samochodem, czyli „malucha”. Czasami lekko złośliwe, jak parcie na wypełniony pęcherz, gdy nie możemy w imię zasad, grzeczności czy w zgodzie z prawem wybiec w pośpiechu do upragnionej toalety. Czasami zwyczajnie smutne, gdy zmutowany gronkowiec złocisty zmienia żywą, różowawą tkankę w zielono-czarne strzępy zgniłego ciała. Życie potrafi być zaskakujące. Jak Patricia Cornwell w serii książek o Judy Hammer, szefowej policji w Charlotte. Gniazdo szerszeni ma niewątpliwą przyjemność rozpocząć tą serię.
W oczy rzuca się znacząca zmiana stylu. To nie są zagadki kryminalne z dzielną panią patolog Key Scarpetta. To nie powieści z nieomylnym i błyskotliwym Sherlockiem H., natrętnym wymiętym starym płaszczem porucznika Colombo czy wyciamkanym okrągłym lizakiem łysego Kojaka. To obrazki z życia sporego amerykańskiego miasta. Dziwaczne, szalone jak rozmyślający kot czy gadający pies, ale takie jest w zasadzie duże rozrastające się nieustannie miasto. Obraz widziany oczami kilku osób o mniej lub bardziej splatających się losach. Obraz namalowany lekko, z wdziękiem, poczuciem humoru, ironią. Choć dotykający także spraw niemiłych, nieśmiesznych, beznadziejnych, nieprzyjemnych czy tragicznych. Ale przecież miasto, ten wielki kosz pełen ludzi, zdarzeń, emocji mieści w sobie, miesza i wypluwa to wszystko. Dobro i zło. Banalność i niezwykłość. Mizerność i wielkość.
I tym razem Patricia sprawiła mi sporą przyjemność. Niezawodnym poczuciem humoru. Groteskowym, zawadiackim spojrzeniem na miasto i jego wieloznaczne życie. Świetnie, choć nie do końca poważnie nakreślonymi sylwetkami postaci. Wąsko postrzegająca problemy porucznik Virginia West, zastępczyni komendantki Hammer. W mieście zwanym tak miło kojarzącym się określeniem „gniazdo szerszeni”. Wciąż atrakcyjna mimo czterdziestu dwu lat. Niezamężna, wciągnięta w wir pracy zawodowej jak przysłowiowy wspomniany już nieszczęsny szerszeń w nie cierpiące zwłoki sprawy gniazda. Judy Hammer, szefowa policji, około 50-tki, zdobywczyni statuetki Uskrzydlonej Wiktorii. Elegancka, zdecydowana, sprawiedliwa i... nieszczęśliwa w życiu osobistym. Andy Brazil, dziennikarz lokalnej gazety „Observer”, pracoholik, policjant wolontariusz. Jedynak, samotnik, pełen oryginalnych refleksji. Pisarz, rejestrator życia i tego wszystkiego, co one ze sobą niesie. Zabójczo przystojny, wysportowany, tryskający energią. I do tego blondyn (w dwóch
czarnych butach). Tajemniczy Niles. Na ogół zajmujący się tylko swoimi sprawami. Niezły obserwator, o doskonałym słuchu. Do tego straszny leniuch i... pieszczoch. Niles - kot abisyński o trudnym charakterze, ekscentryk, ulubieniec Virginii. To tylko część z barwnych postaci przewijających się na łamach książki.
Kilka wątków, puszczonych swobodnie jak gromadka baraszkujących psiaków. Wesołe, smutne, zwariowane. Jak myśli i obserwacje Nilesa. Kolejne części rozdziałów są ze sobą powiązane - słowem lub myślą. Ciekawy i zabawny zabieg. Tworzą taki kolorowy, dźwięczący łańcuszek nieszczęścia. Bo więcej tu właśnie melancholii, smutku i niespełnienia niż radości. Ale z drugiej strony czy moglibyśmy dostrzec i docenić szczęście, gdyby nie było go z czym porównać?! Czyta się bardzo przyjemnie, o ile ktoś nie nastawia się na kolejną typową powieść kryminalną. O ile ktoś lubi przymrużone, mrugające do niego znacząco oko (coś mi się wydaje, że to oko Nilesa?!).