Osoby przelewające swe dusze na kartach, zatopione w doborze słów, swoiści poeci epistolarnej prozy, gdzie jesteście? Odezwijcie się. Powiedzcie, może jest jeszcze dla nas szansa? Dla beznadziejnych „liściopisarzy” z horrorem vacui dotyczącym dokumentnego wypełniania kopert? Czy rzeczywiście jesteśmy wymierającym gatunkiem? „Nikt już nie pisał dobrych listów. Był tego pewien.” I wcale mu się nie dziwię. Spójrzmy na mnie. Osobnik nad podziw wymagający, by przykleić mu blaszkę z napisem „gatunek chroniony”. Noszący osobiste przekleństwo – obsesję pisania listów. Ewidentny dowód na to, iż jedni dostają w prezencie od wróżki, przy kołysce, urodę, inni, zaś meczą znajomych ludzi listami i okropnym charakterem pisma, który wciąż oczekuje na swojego Champolliona. Listy! Dlaczego tak wielu z nas przerażają? Osoby starsze panicznie boją się telegramów, a wy? Załączonego wąglika? A może to tylko lenistwo? Bo chyba jeszcze umiemy pisać bez klawiatury? W obecnych czasach czekamy raczej na telefony, mejle, smsy... jaka w
tym tajemniczość? Jaki urok czy romantyzm? Kiedyś ważny był papier, tusz, człowiek, który odbijał się w charakterze pisma. Był literą „c”, kształtowaną jak księżyc, zawijasem, pozostawionym przecinkiem. Odczytywało się jego jak otwartą księgę. A dziś? Poza anonimowością internetu, kłamiemy i tak naprawdę nic nas nie zdradza. W ten sposób, od takich pytań, od słów z przeszłości, zaczyna się właśnie ta opowieść. Historia pełna tajemnic, sensacyjnych wydarzeń, detektywistycznych potyczek oraz malowniczych postaci. Historia, którą rozpoczyna zwyczajny, „starożytny” list, z cichutkim szelestem opadający na kilka progów. Nieme ostrzeżenie, ale i wołanie o pomoc. Powieść, która jest zarazem rozrywką dla umysłu, pełną anagramów, oraz tajemnic, które rozrzucają wszędzie ślady, ale i obrazem skomplikowanego społeczeństwa z Alei Harpera, na które spoglądamy oczyma młodzieży.
Właściwie nie wiadomo już, kto pierwszy rozpoczął tą modę na Vermeera. Ale rozpanoszył się on nam we wszelkich działach literatury. Tym razem tylko ginie. Znaczy nie on sam, ale jego obraz. Odszukać mają go młodzi ludzie z szóstej klasy (u nas pierwsza gimnazjum). Ale naszymi głównymi bohaterami, jest pełna sprzeczności para, czyli Calder i Petra oraz ich nauczycielka, która pozwala im myśleć. To przez jej zadanie, odnalezienia listu, który zmienił czyjeś życie, wszystko się zaczyna, mąci i nagle zmienia w sensacyjną pogoń za obrazem. Pamiętajcie jednak, czytając tę książkę, co powiedział Picasso: „Sztuka jest kłamstwem, które mówi prawdę”. Z tym nie można się mierzyć... Chyba, że ktoś nam odpowiada: „Moje kłamstwo polega na tym, że jestem tylko płótnem i pigmentem. Moja prawda – na tym, że żyję.”?
W tej debiutanckiej powieści Blue Balliett fascynujące są postacie. Nauczycielka, wielbicielka muzeów, tajemnic i historii sztuki, naprawdę nie tylko zna dobrze świat, w który nas wprowadza, ale także cudownie go odmalowuje. Jest może i przewidywalna, trochę pokręcona w fabule, ale w końcu wszystko zaczyna mieć sens i staje się niezłą przygodą. Tym bardziej, iż bohaterowie też nieźle dają nam „popalić”. Są tak samo skomplikowani, odrobinę niedzisiejsi, jak to, czego poszukują. Intrygująco aktywni i plastyczni. Podobnie jak historia, w którą wpadają. Której zakończenie zaskoczyć może nawet ich samych.