Uszy Pana Boga
Cudem została ocalona z transportu do getta. Podczas II wojny światowej z rąk niemieckich zginęło wielu członków jej rodziny, w tym ojciec. Hanna Krall, która dziś kończy 80 lat, przeżyła tylko dzięki temu, że była ukrywana przez Polaków. Nie zapomniała, że nawet wtedy, kiedy zdawało się, iż ratunek nie nadejdzie, nagle ktoś wyciągał rękę. Uważa, że jedną z podstawowych ludzkich potrzeb jest potrzeba pamiętania. Dzięki jej reportażom to, co w człowieku walczy, szlocha i milczy, nie znika.
80 urodziny Hanny Krall
Holokaust i losy Żydów polskich z czasem stały się głównym tematem jej twórczości. Poprzez pogmatwane życiorysy swoich bohaterów reporterka opowiada o odwiecznych sprawach - o miłości, śmierci, strachu, honorze, odwadze... Robi to jakoś dyskretnie, bez patosu. Jest zdania, że "świat wytwarza tyle zgiełku, że nie można go przekrzyczeć krzykiem. Przekrzyczeć można półgłosem, szeptem".
Cesarzowa i Edelman
Sławę przyniósł jej w latach 70. tom rozmów z Markiem Edelmanem "Zdążyć przed Panem Bogiem" , który wszedł do kanonu lektur szkolnych. "W świecie Marka Edelmana chciałam być jak najdłużej, mimo że to był straszny świat - pełen strachu, poniżenia i śmierci. Jednocześnie był w nim format spraw fascynujących, wielkich...".
Krall twierdzi, że bez porcji smutku ludzie nie byliby lepsi, mądrzejsi. I że radość przeżywa się wyraziściej po lekcji cierpienia.
Za dużo formy
Swój pierwszy tekst na dziennikarstwie Uniwersytetu Warszawskiego napisała na czwartym roku, na seminarium, które prowadził Marian Brandys. Był to reportaż o podwórku przy ulicy Targowej na warszawskiej Pradze, na którym składowano towary legalne i nielegalne, kobiety gotowały flaki i pyzy, by potem sprzedawać je w słoikach na bazarze. Brandys przeczytał tekst i powiedział:* "Za dużo formy, koleżanko. Prostota jest i bardziej szlachetna, i nie starzeje się"*. Wzięła sobie te słowa do serca. Dziś jest przekonana, że "smutek musi mieć jakąś formę, jakiś rytm. Smutek bez formy jest bezwstydny" i że "im straszniejsza historia, tym słowa muszą być prostsze".
Pracowała w "Życiu Warszawy", "Polityce", potem zaczęła szkolić reporterów "Gazety Wyborczej".* Jej uczeń, Mariusz Szczygieł, zapamiętał szczególnie tę lekcję, że "reporter ma zrozumieć. Nie usprawiedliwiać, nie bronić, nie oskarżać, nie osądzać, ale zrozumieć".*
Ucieczka w codzienność
Kiedyś Krall szukała wstrząsających historii, dziś najbardziej cieszy się, gdy może po prostu zmądrzeć dzięki bohaterom. "Kiedy reportaż ma być czymś ważnym, to trzeba go przepuścić przez siebie jak przez tunel. Nie ma innej drogi, wokół tego tunelu nie ma objazdu. I myślę, że o tym, czy reportaż ma stać się czymś ważnym, decyduje to właśnie: ile się doda samego siebie do zewnętrznego cudzego świata". Kiedy zaczynają ją przygniatać smutne sprawy, o których pisze, ucieka w codzienność. "Gdy jestem nad Narwią, to wody ze studni przyniosę, kwiaty podleję... Codzienność i powtarzalność są bardzo kojące".
W latach 80. Była zastępcą kierownika literackiego Zespołu Filmowego "Tor", zaprzyjaźniła się z Krzysztofem Kieślowskim. Jego filmy są jej bardzo bliskie, podobnie jak dzieła Formana czy aktorstwo Stuhra, bo to "zwyczajność podniesiona do rangi sztuki". Wraca do Nabokova, Shalewa, Hrabala czy Babla. Uwielbia poezję Charlesa Reznikoffa.
Kapuściński i Edelman
W 2000 r. na pytanie, kogo podziwia, odpowiedziała: " Ryszarda Kapuścińskiego . On wszystko wiedział wcześniej. Są tacy ludzie, którzy wiedzą wcześniej od innych: wcześniej wiedzą, co myśleć, gdzie być, co robić, a także, co ważniejsze, czego robić nie należy. Takim człowiekiem jest na przykład Marek Edelman . Kiedy nie wiem, co myśleć - pytam Edelmana. Kiedy nie wiem, co robić - pytam Kapuścińskiego".
W cudzej intuicji, w domyśle, w zwierzeniu szuka tego, co najgłębiej schowane, najprawdziwsze. Co reporter z długim stażem po latach widzi wyraźniej? "Ludzie upiększają swoje życie, ale dzięki kłamstwom można poznać ich marzenia".
W reportażu "Wyjątkowo długa linia" Krall przywołała słowa Józefa Czechowicza, poety z dwudziestolecia międzywojennego: "Nie ma zbiegów okoliczności. Wszystko się ze sobą łączy i ma swój sens". Wiele wskazuje na to, że to zdanie jest kluczem do rozumienia jej twórczości.
Bez martyrologii
Lata słuchania o przedziwnych splotach zdarzeń utwierdziły ją w przekonaniu, że "jeśli istnieją znaki opatrzności, to nie są wcale spektakularne na niebie i na ziemi. Ujawniają się w najdrobniejszych szczegółach, które łatwo przegapić".
Krall nie znosi martyrologii - ani własnej, ani cudzej. W "Reporterce" (osobliwym wywiadzie-rzece złożonym z cytatów z wywiadów i wypowiedzi Hanny Krall, w którym Jacek Antczak zebrał 564 pytania zadane przez 82 osoby w przeciągu niemal 40 lat) na pytanie, czy książka "Król kier znów na wylocie" znów jest o wojnie i zagładzie, stanowczo zaprzecza. Twierdzi, że napisała o wielkiej, szalonej miłości.
Fragment książki "Reporterka":
"Hanna Krall: Wojna? Wszystko dzieje się gdzieś i kiedyś. Zawsze jest jakiś teatr świata. Tak się złożyło, że tym teatrem jest świat ogarnięty wojną. Ale przecież ta książka nie jest o wojnie. Tak się złożyło, że Izolda jest Żydówką, ale to nie jest książka o Żydach, na litość boską! To książka o nieszczęśliwej, kochającej kobiecie. I tylko o niej. Jacek Antczak: To miłość niezwykła... - Szalona, potężna, niesłychana. To książka o tym, co kobieta jest zdolna zrobić dla mężczyzny, którego kocha nad życie. - Co? - Wszystko. I Izolda wierzy, że jej ukochany dzięki takiej miłości, dzięki jej modlitwom, przeżył ten straszliwy czas. A ja myślę, że on i tak by przeżył, ale dzięki tej miłości przeżyła właśnie Izolda. - W jaki sposób? - Przeżyła, bo miała dla kogo żyć. A jedyne, co potrafiła zrobić ze światem i z sobą, to odczytywanie znaków i układanie swego losu, który ją samą zdumiewał. Miała przyjaciółkę, Jankę Tempelhof, taką mądralę, najlepszą uczennicę w szkole, która wszystko wiedziała i
rozumiała. I Janka Tempelhof podejmowała same rozsądne decyzje, a Izolda wyłącznie szalone, których ja zresztą nie rozumiem i pewnie nigdy bym nie podjęła. Ale to Izolda przeżyła wojnę. Janka umarła na tyfus w obozie, w Bergen-Belsen. - Szaleństwo wygrało z rozumem? - Tak, ale to wcale nie znaczy, że rozum jest czymś złym. Jest czymś bardzo dobrym. Tylko okazało się, że poza rozumem, czy też ponad nim, są jakieś niejasne, nieuchwytne okoliczności, które nie każdy umie odczytać. - Ale to smutna książka, bo wszystko okazało się porażką. Izolda się uratowała, jej mąż się uratował, dochodzi do cudownego spotkania. I nic. Ona nic nie czuje... - Bo to jest też historia o niespełnieniu. W radiowym wywiadzie moi rozmówcy porównali bohaterkę 'Króla kier’ do Barbary Niechcic z 'Nocy i dni’ - kobiety zawsze niespełnionej, zawsze za mało kochanej. Edukacją Izoldy była wędrówka przez świat ogarnięty wojną. Na końcu wędrówki był mąż. A potem była kartka od niego, że ją porzuca i odchodzi na zawsze. I Izolda
została sama - znowu sama - z całą resztą świata".
Baśnie dokumentalne
Literaturoznawca Michał Cichy reportaże Krall nazywa "baśniami dokumentalnymi", w których próżno szukać happy endu. Jednak dzięki temu, że ich bohaterowie często wznoszą się ponad siebie, przekonujemy się, iż optymizm nawet w najmroczniejszych czasach jest możliwy. "Hanna Krall w swoich baśniach dokumentalnych próbuje pokazać nam promień nadziei w świecie, w którym prawdopodobnie nie ma dla nadziei mocnych podstaw. Ale jeżeli nawet taka jest prawda, to żeby żyć, sto razy wolimy się mylić".
Cytaty pochodzą z tomu "Reporterka" Jacka Antczaka.