Trwa ładowanie...
recenzja
18-04-2016 12:59

Urszula Mela – kobieta wiel(k)oformatowa

Urszula Mela – kobieta wiel(k)oformatowaŹródło: "__wlasne
d1ge2k4
d1ge2k4

Żona, mama Jaśka Meli (i trójki innych dzieciaków), doświadczona psychoterapeutka opowiada o życiowych dramatach, szukaniu Boga, fascynacji buddyzmem i pracy w fundacji Poza Horyzonty. Silna kobieta, cicha bohaterka. Lektura absolutnie niezbędna, nie tylko dla kobiet.

Urszula Mela opinii publicznej jest całkiem nieźle znana. Od lat funkcjonuje jako mama Jaśka Meli, który w wieku kilku lat doznał tragicznego wypadku, ale nie poddał się i wkrótce zdobył dwa bieguny. Mało jednak kto wie, że to o wiele bardziej złożona, a jednocześnie jakże ciekawa postać. W wywiadzie-rzece Katarzyny Węglarczyk poznajemy nie tylko matkę, ale również żonę, doświadczoną psychoterapeutkę, nawróconą i głęboko wierzącą katoliczkę, silną i zaradną kobietę, która mocno angażuje się w działania fundacji Jaśka.

Ale od początku, chociaż w tym przypadku może to nie być całkiem dobre określenie, bowiem książka Węglarczyk nie jest chronologiczną opowieścią o kolejnych punktach w życiorysie Urszuli. Raczej rozmową o konkretnych życiowych doświadczeniach i problemach, jakim trzeba stawiać czoła w codzienności.

Matka do bani

W pierwszej kolejności Urszula Mela jest mamą. Mamą Jana, Piotra, Agaty i Doroty. I ta rola definiuję ją jako człowieka. Właściwie wątek macierzyństwa otwiera rozmowę obu pań. Spojrzenie Urszuli na kwestię bycia matką jest całkiem ciekawe i zdecydowanie odbiega od samozachwytu, że oto wychowało się czwórkę fajnych, poukładanych dzieci. „Dobijały mnie ochy i achy, które słyszałam po pierwszych wyprawach Jaśka: Pani ma takiego cudownego syna. Musi być pani cudowną matką, skoro go tak pani wychowała. Ręce mi opadały… Co odpowiedzieć na takie zachwyty? Wiem, że to nieprawda. Dobra to jest tylko jedna matka – Matka Boska. W każdym razie ja jestem matką do bani. W moim domu jest posprzątane raz na cztery lata, nawet nie przed każdymi świętami się udaje. I widzę, że Pan Bóg wychował moje dzieci niejako wbrew mnie” – wyznaje całkiem szczerze Mela.

d1ge2k4

Doświadczenie macierzyństwa Urszuli, jak zapewne doświadczenie każdej kobiety, obfituje w rozmaite trudności. Tragedie mniejsze i większe. Trudno się jednak nie zgodzić ze stwierdzeniem, że jej udziałem stały się sytuacje wyjątkowo bolesne. I nie chodzi tylko o nieszczęśliwy wypadek Jaśka, który jako nastoletni chłopiec został porażony prądem, ale o doświadczenie utraty syna. Niewielu czytelników zapewne wie, że w 1997 roku w wieku siedmiu lat utonął Piotruś, młodszy syn państwa Melów. Dramat rozegrał się w banalnej scenerii – lato, plaża, jezioro. Rodzina wypoczywała z czwórką dzieci, wokół mnóstwo ludzi. Melowie postanawiają wrócić do domu i orientują się, że Piotrusia nie ma. Osunął się z materacyka, nikt nie zauważył. Wyłowionego dziecka nie udało się już uratować.

Kilka lat później – wypadek Jasia. Dziś Urszula mówi o nim z niezwykłym spokojem. I jakąś przedziwną ufnością, że tak właśnie miało być. „Mówi się często, że Pan Bóg nic nie zabiera, żeby nie dać równocześnie czegoś innego. Łatwo powiedzieć, nie? Ale w tej sytuacji naprawdę było to wyraźnie widać. Jasiek miał zginąć – nie zginął” – wyznaje i opowiada o kolejnych diagnozach czy wizji amputacji drugiego ramienia, które udało się jednak uratować…

Psycholo*żka*

Ciekawym wątkiem w książce Węglarczyk jest rozmowa o pracy zawodowej Urszuli. Jest ona psychologiem. Może nie byłoby w tym nic specjalnie odkrywczego, gdyby nie fakt, że Mela – jak sama zresztą przyznaje – stoi czasem okrakiem nad przepaścią, rozwiązując dylematy, z jakimi musi zmierzyć się wierzący psycholog. „Z obu stron dostaje się po garach. W Kościele za psychologię, wśród psychologów za Kościół” – wyznaje.

d1ge2k4

Szybko dodaje jednak, że nie czuje się w tej sytuacji jakoś wyjątkowo źle. Odnajduje bowiem swoje powołanie w takim byciu pomiędzy, co może nie jest specjalnie wygodne, za to wydaje się ciekawym doświadczeniem. Wiara w Boga nie przeszkadza Urszuli w pracy. Wręcz przeciwnie! Psycholożka docenia fakt, że w ludzkich historiach, które czasem (albo nawet całkiem często) wykraczają ponad psychologiczne mechanizmy, ona dostrzega działanie Pana Boga.

Wiara w Chrystusa pozwala Meli spojrzeć na psychologię z niego większego dystansu. „Jest pożyteczna, ale nie jest Bogiem. Bóg uratował więcej osób niż psychoanalitycy – bo On jeszcze może czynić cuda, na tym polega drobna różnica między Nim a nami, oczywiście bardzo niesprawiedliwa!” – mówi ze śmiechem.

Co ciekawe, wiara terapeutki nie stanowi jakiejś przeszkody dla osób, które do niej przychodzą po pomoc, poradę. Kobieta przyznaje, że wielu ludzi przychodzi nie pomimo wiary, ale właśnie ze względu na nią, bowiem mają gwarancję, że wyznawane przez nich wartości nie zostaną zakwestionowane.

d1ge2k4

Interesującym tematem w tej części wywiadu-rzeki jest kwestia tzw. metody ustawień rodzinnych, których twórcą jest Bert Hellinger. Jest o metoda kontrowersyjna, budząca wątpliwości nie tylko Kościoła, ale również części psychologów. Mela w przejrzysty i wciągający sposób opowiada na czym takie ustawienia polegają, po co się je wykonuje i… dlaczego już od lat zrezygnowała z tej praktyki, choć posiada stosowny certyfikat i kiedyś wykonywała je na potęgę.

I wbrew pozorom wcale nie chodzi wyłącznie o kwestie sprzeczności z wiarą katolicką. „…nie wiem, co w tym działa. Nie wiem, czemu to służy. To, że ta koncepcja ma pozór prawdy, albo i część prawdy, sprawia tylko, że całość jest bardziej niebezpieczna” – wyznaje psycholożka, dodając, że wiele spraw, o których mówi Hellinger można zobaczyć bez ustawień.

W codziennej pracy Urszula specjalizuje się, co akurat specjalnie nie dziwi, w psychologii traumy. Z jej dramatycznymi przeżyciami, wielokrotnymi doświadczeniami straty potrafi z wielką wyrozumiałością spojrzeć na bolączki swoich pacjentów.

d1ge2k4

Neokatechumenka

Jak nie trudno się domyślić, istotną sferą życia Meli jest przestrzeń sacrum. Ale nie zawsze tak było. Urszula wychowywała się rodzinie ateistycznej, chrzest przyjęła jako dorosła osoba, mając 22 lata. Jej droga dochodzenia do Pana Boga też nie była jakoś wyjątkowo prosta, bo zanim została katoliczką przeszła fascynację buddyzmem zen.

Początkowo jej wiara była bardzo intelektualna, jak przyznaje, chrzest przyjęła „światopoglądowo” Wszystko przyjmowała na rozum. Z czasem jednak to intelektualne wierzenie zaczęło przeradzać się w coś bardziej konkretnego, osadzonego w doświadczeniu.

To zresztą kolejny godny uwagi wątek w wywiadzie-rzece z mamą Jaśka Meli. Wydawać by się mogło, że po tak drastycznych doświadczeniach, jak strata dziecka czy poważny wypadek kolejnego syna, po którym ten zostaje pozbawiony ręki i nogi może być przyczyną kryzysu wiary, załamania. Bo jak to, wierzyć w Boga, zanosić do niego modlitwy, a On się „odwdzięcza”, dopuszczając takie nieszczęścia?

d1ge2k4

Takie myślenie jest oczywiście jak najbardziej ludzkie i każdemu katolikowi, przechodząc przez życiowe zawieruchy mogą nasunąć się pytania, gdzie w tym wszystkim jest Pan Bóg. Dla niektórych będzie to motywem do osłabienia wiary, a dla innych – w tym dla Urszuli – paradoksalnie do jeszcze mocniejszego odkrycia Jego miłości.

Książka Węglarczyk to ciekawa pozycja przede wszystkim ze względu na jej bohaterkę. Wywiad-rzeka jest pod względem dziennikarskim poprawny, brak tu wymuszonych pytań czy ciągnięcia wątków na siłę. Poruszane tematy są przemyślane, a fakt, że panie przeskakują czasem w rozmowie, nie trzymając się ram chronologicznych nie stanowi żadnego problemu.

Urszula Mela to niezwykle ciekawa postać, która do tej pory mogła być znana jedynie jako „mama Jaśka”. Publikacja pokazuje ją z różnych perspektyw – matki czwórki dzieci, terapeutki zaangażowanej w pracę fundacji „Poza Horyzonty”, a przede wszystkim niezwykle silnej kobiety, która nie załamuje się pod wpływem bolesnych przeżyć, ale bierze z życiem za bary i twardo stąpa po ziemi. Choć pewnie sama Mela powiedziałaby, że to żadna wielka zasługa, bo – jak mówi tytuł książki – to Bóg dał jej kopa w górę, to dla mnie jest absolutną i fenomenalną bohaterką. A jeśli to wszystko jeszcze kogoś nie zachęciło do lektury, to swoistym crème de la crème, wisienką na torcie (choć umiejscowioną na samym początku) jest wstęp autorstwa ks. Jana Kaczkowskiego, którego tekstów chyba nikomu nie trzeba polecać.

d1ge2k4
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1ge2k4