Nicholas Valiard, niegdyś niekoronowany władca najlepszych łotrów, wiernie dążący do zemsty, nie żyje. Jego czasy przeszły, ale pozostawił po sobie równie niespokojną jak on sam osóbkę, czyli córkę Tremaine. Duszę, która prawdziwie pasuje do tych czasów. Bo wiele się tutaj zmieniło od czasów pewnego nekromanty...
„Nicholas Waliarde i Arisilde Damal jako pierwsi odkryli ślady działalności Gardier, wrogów bez twarzy, którzy pojawili się znikąd i atakowali bez powodu niszcząc bez trudu broń konwencjonalną, jak i magiczną.”
Adera została już opanowana przez te stwory, a jej bliskie położenie względem Ile-Rien, ułatwiło tylko ataki. Czarnoksiężnicy starają się co prawda znaleźć jakieś wyjście, broń, która zdoła się z nimi zmierzyć, a co ważniejsze przeciwstawić się ich sile, ale nadaremnie. Ich poszukiwania przynoszą tylko śmierć. Ile-Rien, niegdyś piękne, rozświetlane lampami gazowymi, gdzie magia mieszała się ze spokojną rzeczywistością, zostało skazane. Wyrok wydano, podpisano, i... zbliża się koniec. Cała nadzieja w samej Tremaine, która twierdzi, iż „była wariatką”, a dokładniej w jej zabawce z lat dziecięcych, pamiątce po wujku Arim. Ona może pomóc. Tylko czy warto poświęcać wspomnienia, gdy przegrana jest pewna? Przecież wujek, co prawda był sklerotycznym czarnoksiężnikiem, ale nigdy nie pragnął stworzyć broni. Tak więc w czym może pomóc ta kula? Przecież nie stworzy potwora, który pokona latające maszyny Gardier. Prawda? I kto ma nią kierować... Ona sama? No bez przesady, bohater wariatem? W takiej sytuacji?
Tym razem autorka Śmierci nekromanty postanowiła nas naprawdę zaszokować. Dopiero zdołaliśmy się rozsmakować w tym nowym świecie, dopiero go poznaliśmy, polubiliśmy bohaterów, a już widać przyjdzie się nam z nim pożegnać. Jaka w tym sprawiedliwość? Chociaż pomysł na powieść interesujący - świat, który ulega zagładzie. Tym bardziej, iż autorka naprawdę rozwinęła tutaj swoje pisarskie „skrzydła wyobraźni”. Wciąga nas, i pozwala poznać więcej elementów tego świata. Komplikuje historię przerzucając nas z miejsca na miejsce, mącąc, a przede wszystkim, stapiając technologię z magią w jedno. Nierozerwalne. Przyznaję, iż trochę mnie denerwowała na początku przemieszanie fantasy i techniki, ale fabuła, jest warta tych początkowych wątpliwości. I mimo iż opis troszeczkę szwankuje, to jednak światy, a przede wszystkim zaskoczenie, jest warte dokładniejszego wtopienia się w akcję.
Łowca czarnoksiężników to tom pierwszy cyklu Upadek Ile-Rien. Opowieści o problemach świata, prawie takiego jak nasz, gdzie gaz czy czekolada są od dawna dostępne, ale jednak zbawcą mogą stać się magiczne kule. Autorstwa urodzonej, i nadal mieszkającej w Teksasie, Marthy Wells. A wiecie, co mówią o Teksasie, iż to państwo w państwie, a zresztą poza nim, nic nie istnieje. Czyżby dlatego Ile-Rien, tak go przypominało. No, przynajmniej częściowo!