"Nie chodzi o ważne sprawy, lecz o codzienność tyranii. O tym łatwo się zapomina. A przecież tysiące ukłuć komara są gorsze niż cios w głowę. Ja obserwuję, odnotowuję ukłucia komara ..." - napisał Klemperer. Niemiecki Żyd, profesor, któremu udało się przetrwać reżim hitlerowski w Dreźnie nie opisywał historii ważnej, nie interesowały go bitwy, podchody dyplomatyczne, a o Holocauście po prostu nie wiedział. To wstrząsające świadectwo jest skrupulatnym zapisem postępującego zaciskania się pętli wokół żydowskiej mniejszości, rejestracją na bieżąco zmian nastrojów (również "aryjskich"), drobnych szykan uprzykrzających egzystencję, codziennej walki z sobą, ze swoją chorobą sercową, a przede wszystkim z koszmarnym strachem przed gestapo.
W czasach, gdy nie było chyba nic banalniejszego od śmierci, pisanie o niemożności kupna jarzyn, odebraniu maszyny do pisania czy konieczności chodzenia pieszo po mieście wydaje się być przykładaniem nieodpowiednich proporcji do stanu rzeczywistości. Jednak gdy takich drobiazgów dyktatura stopniowo narzucała tysiące Żydzi przestawali bać się wszystkiego, również śmierci - obojętnieli na wszystko.
Na mnie największe wrażenie robiła erozja nadziei - w 1944 r., kiedy już gołym okiem było widać, że dni Hitlera są policzone, Klemperer i drezdeńscy Żydzi byli przekonani, że agonia III Rzeszy będzie długa i bali się tego, co może nastąpić potem. Ostatni akt dzienników, zniszczenie Drezna przez alianckie naloty, jest swoistym katharsis - wtedy właśnie prześladowani przestają się już bać czegokolwiek - odrywanie żółtych gwiazd Dawida z płaszczy to jakby rozkucie niewolniczych kajdan.