Trwa ładowanie...
recenzja
17-11-2014 16:25

Tygrys przyczajony… na lotnisku

Tygrys przyczajony… na lotniskuŹródło: Inne
d1l2pfd
d1l2pfd

Znacie ten dreszcz niepewności i oczekiwania, przemykający po synapsach czytelnika na wieść o ukazaniu się kolejnego tomu naszej ulubionej sagi? Ba… któż go nie zna! Jeśli całość zaplanowana jest z góry na pewną określoną liczbę odsłon, a autor jest wystarczająco przebiegły, by nas do samego końca utrzymać w niepewności co do ostatecznego rozwiązania, napięcie może nieco zesłabnąć w środku cyklu, by potem systematycznie narastać; jeśli natomiast autor nie zdradza (bo może i sam jeszcze nie wie), czy następny tom będzie ostatnim, czy, powiedzmy, siódmym od końca, uczucie to może nas nawiedzać z identyczną siłą aż do finału.

Gdy poszczególne części cyklu stanowią w miarę odrębne historie - nieważne, jak mocno powiązane ze sobą, byle były w jakiś sposób spójne chronologicznie – niekoniecznie czeka się na (najlepiej szczęśliwe) zakończenie, lecz jeśli w tytule znajdzie się słowo „ostatni” czy „koniec”, można dojść do wniosku, że już po wszystkim, a potem doznać zaskoczenia, gdy nagle po kilku latach bohaterowie powracają.

Tak się mają sprawy z „Patrolami” Siergieja Łukjanienki – pewnie wszyscy czytelnicy sądzili, że „Ostatni” był naprawdę ostatnim, a tu minęło siedem lat i Anton Gorodecki pojawia się ponownie na moskiewskich ulicach, by wraz z kolegami z Nocnego Patrolu rozwikłać niezmiernie trudną (i niebezpieczną, dodajmy) zagadkę. Bo mimo pozornej równowagi między światami Światła i Ciemności od czasu do czasu wydarza się coś, co może przechylić szalkę w tę lub tamtą stronę, a wtedy… nikt nie chciałby wiedzieć, co będzie dalej. I tak oto Anton, usiadłszy w lotniskowym barze, by napić się piwa (poza godzinami pracy), jest świadkiem na pozór błahego incydentu: mniej więcej dziesięcioletni chłopaczek dostaje napadu histerii, odmawiając wejścia na pokład samolotu w obawie, że ten się rozbije. Dla wszystkich obecnych na lotnisku jest to przejaw rozkapryszenia czy złego wychowania… dla wszystkich prócz Antona, bo on, jak wszyscy Inni, widzi to, czego nie widzą inni (różnic między Innymi a innymi jest więcej, lecz przecież nie
trzeba ich objaśniać tym, co po Nowy Patrol sięgną – jeśli już popędzili po niego do księgarni, to z pewnością dlatego, że znają cztery poprzednie). Odkrycie mocy tkwiącej w chłopcu sprawia, że Gorodecki musi skorzystać z nadzwyczajnych uprawnień Wyższego Jasnego. Teraz mały Kiesza (będę się trzymać tej wersji, mimo, że zespół, który przygotował polskie wydanie, obstaje przy pisowni „Kesza”, nijak się mającej do przyjętych zasad transkrypcji rosyjskich nazw własnych; „e” w Иннокентий i w zdrobnieniu Кеша czytamy jak „ie”, zatem piszemy: Innokientij i Kiesza) powinien trafić do wieczorowej szkoły magii, gdzie się nauczy właściwie wykorzystywać swe zdolności i trzymać je pod kontrolą. I pewnie na tym mogłoby się zakończyć, gdyby nie dwa kolejne elementy układanki. Po pierwsze, Anton zidentyfikował Kieszę nie jako zwykłego Jasnego lub Ciemnego, lecz jako proroka – to wyjątkowy talent, który może się objawiać raz na wiele pokoleń. Skoro tak, to samolot, którym chłopiec ostatecznie nie poleciał, winien był się
rozbić – a tak się nie stało. Dlaczego? Po drugie, zaraz po tym, jak Kiesza z matką oraz Anton opuścili lotnisko, udając się każdy w swoją stronę, dwóm policjantom pełniącym służbę obok sali odlotów przydarzyło się coś ogromnie niemiłego… Właściwie od razu wiadomo, że te zdarzenia są jakoś ze sobą powiązane, choć nawet Borys Ignatjewicz Heser jeszcze nie jest pewien, w czym rzecz; w odkryciu prawdziwej natury tych zjawisk pomogą obserwacje mniej poszkodowanego policjanta i … książka czytana przez Nadię, córkę Antona (no, cóż, pilne dziecko po odrobieniu lekcji dokształca się z historii magii, gdy tatko delektuje się przygodami Rincewinda!). Ale to dopiero początek – przed członkami Patrolu bardzo trudne zadanie, a po drodze niejedna przeszkoda…

Nie da się zaprzeczyć: Łukjanienko stanął na wysokości zadania, budując nową opowieść o zmaganiach sił Światła i Ciemności w oparciu o kolejny oryginalny pomysł i posługując się przy tym wszystkimi chwytami sprawdzonymi już w poprzednich „Patrolach”, ale w taki sposób, by ani jeden z nich nie wydawał się ograny: jest zagraniczna podróż, ale odbywana w zupełnie innym celu, niż ta z „Ostatniego Patrolu”, jest spotkanie z dawną znajomą, która jednak okazuje się nie całkiem przewidywalna w swoich poczynaniach… Postacie pierwszoplanowych bohaterów krzepią tym, że wiemy, czego się po nich spodziewać, nowe wnoszą powiew świeżości. Niezmienny jest dyskretny, specyficzny dowcip, skłaniający raczej do uśmiechu półgębkiem niż do rechotu na całe gardło… ale też w tej konwencji zbyt ostentacyjne demonstrowanie poczucia humoru autora mogłoby raczej zaszkodzić, niż pomóc. Sceny walki nie są co prawda szczególnie porywające, ale też nie ma ich aż tyle, by mogły znudzić. Razem wziąwszy, daje to lekturę wciągającą, w miarę
lekką i przyjemną (a byłaby jeszcze przyjemniejsza, gdyby się korekta bardziej przyłożyła do pracy; zwykłe literówki to nic, ale ni stąd ni zowąd w całym rozdziale pierwszym zamiast z Gorodeckim mamy do czynienia z „Horodeckim”, a pewien starszy mag ma jeszcze większego pecha, jeśli chodzi o pisownię jego nazwiska, będąc na przemian nazywany „Żermeznonem”, „Żermensonem” i „Germainsonem”). Czyta się błyskawicznie, a potem… pozostaje tylko zgadywać, jak się będzie zwał następny „Patrol” i ile lat nań poczekamy?

d1l2pfd
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1l2pfd