Lubię koty, nawet czarne (chociaż niekoniecznie przebiegające w poprzek drogi, którą się właśnie poruszam). Lubię dobre opowiadania sf i fantasy. Teoretycznie więc, dostawszy do rąk wybór tychże, poświęconych właśnie kotom, powinnam doznać czytelniczej satysfakcji. Jednak, choć notka na okładce zapewnia, że trzynaście kotów to nie to samo co kot w worku – odniosłam wrażenie, że takowego właśnie nabyłam (dokładnie – nie jednego, a przynajmniej kilka...).
Gdybyż wszystkie teksty były tak doskonałe, tak przewrotnie finezyjne, tak pełne ulotnego humoru i aluzyjności, jak „Złote popołudnie” Sapkowskiego! Ale już tego samego autora „Muzykanci” to – co prawda pięknie skomponowany, napisany biegle, nad wyraz barwnie i dźwięcznie – najzwyklejszy horror, pokrewny Kingowskim koszmarom, po lekturze których niejeden czytelnik budzi się w środku nocy, zlany zimnym potem.
„Aaa, kotki dwa” Eugeniusza Dębskiego to również horror, tyle że znacznie bardziej wyrazisty i znacznie mniej subtelny, rzec by można nawet – cokolwiek niesmaczny. Równie nieprzyjemne wrażenia pozostawiają: niby-satyryczna historyjka „Ale kyno!” Piotra Goraja i pokrętny thriller metafizyczno-erotyczny „Źrenice” Macieja Żerdzickiego; oba napisane ciężkostrawnym językiem z dużą dozą wyrażeń slangowych i/lub wulgaryzmów, oba ze słabo czytelną myślą przewodnią.
„Ponieważ kot” Jacka Dukaja i „Usta Boga” Ewy Białołęckiej to przykłady przyćmienia doskonałego pomysłu niedopasowaną doń narracją: w pierwszym przypadku zbyt zawiłą, najeżoną terminami psychologiczno-technicznymi, w drugim – zamąconą usiłowaniem wyjaśnienia dziwnych założeń egzotycznej religii.
W „Rydwanie bogini Freyi” Konrada T. Lewandowskiego i pomysł kapitalny, i narracja sprawnie prowadzona, ale kiedy czytelnik już rozsmakuje się w specyficznym klimacie opowiadania, puenta nieco rozmywa się w rozważaniach metafizycznych; gdyby skrócić tekst o kilkadziesiąt zdań, byłby bez zarzutu.
Dla odmiany „Marobet” Iwony Żółtowskiej - wdzięczny, dopracowane literacko tekścik – doprasza się rozbudowania wątku kociej wróżki, dodania szczypty niesamowitości i magicznej aury.
Nowelce „Rozpakuj ten świat, Evitt” Andrzeja Zimniaka, wykorzystującej jako kanwę niezwykły mariaż nowoczesnej technologii i biblijnego archetypu, w zasadzie nic nie można zarzucić; nic prócz tego, że kotka odgrywa w nim jedynie rolę statysty, a więc sensu stricto nie jest to tekst „o kotach”.
Prócz wymienionego na wstępie „Złotego popołudnia” pozostają ledwie trzy opowiadania, których autorzy wykazali się umiejętnością połączenia konceptu ze sprawnością językową do tego stopnia, by niczego nie było w nadmiarze i niczego nie brakowało: „Kot typu Stealth” Włodzimierza Kalickiego (pełna zabawnych aluzji i delikatnych drwin z amerykańskiego militaryzmu nowelka o próbach stworzenia „broni futerkowych”), „Dotyk pamięci” Tomasza Kołodziejczaka (rozgrywający się w społeczeństwie przyszłości, tyleż zaawansowanym technologicznie, co zacofanym obyczajowo, romans bez happy endu, z kotem w roli łącznika między rozdzielonymi na zawsze kochankami) i „Worek” Marcina Wolskiego (przewrotny, ironiczny, i nie przekraczający granic dobrego smaku horrorek o skutkach nabycia kota w worku).
Cztery naprawdę dobre i naprawdę o kotach teksty spośród trzynastu – to trochę za mało, by się książką zachwycić. Dodawszy do tego pozostawiającą co nieco do życzenia stronę edytorską (niechlujnie sklejone kartki rozlatują się przy pierwszym czytaniu), pożałować można wydanej gotówki...