Trwa ładowanie...
recenzja
24-01-2012 09:52

Trzy lata ryzyka, a końca nie widać

Trzy lata ryzyka, a końca nie widaćŹródło: Inne
d43sbae
d43sbae

„Po jednym z nalotów pobiegłem na przedmieścia” – zobaczyć szczątki budynków i ludzi, którzy padli ofiarą rosyjskiej agresji wobec Gruzji w 2008 roku. Co właściwie skłania ludzi takich jak dziennikarz Andrzej Meller, żeby pchać się w sam środek masakry? I to nie raz, a wielokrotnie? Tłuc się po kipiącej konfliktami Azji i ryzykować jak nie rozerwanie przez bombę, to chociaż zmiażdżenie części twarzy przez sutenerów, którym nie spodobało się odrzucenie usług „ich” prostytutek? I tak przez trzy lata?

Pierwsza i najprostsza odpowiedź, jaka przychodzi do głowy, to taka, że niektórzy tak po prostu mają. Brzmi głupio, ale Meller zdaje się należeć do tej grupy ludzi, którzy nigdy nie są w spoczynku, którzy muszą doświadczyć świata bezpośrednio, starając się nie mysleć o niebezpieczeństwie. Autor Mirażu podróżuje, pisze i naraża życie w Gruzji, Afganistanie, Pakistanie, Indiach, Azerbejdżanie, Birmie i paru innych krajach, które dla normalnego polskiego pochłaniacza gazet i wiadomości stanowią mało zróżnicowany tygiel nie do końca zrozumiałych wojen i interesów. „Podróżuje” to zresztą zbyt miękkie słowo, kojarzy się z aktywnością wygodną i niespecjalnie zaangażowaną, tymczasem Meller przemieszcza się i przedziera przez Azję różnymi środkami transportu, znosząc nieufność kontrolujących go po drodze służb, brak prądu, ciepłej wody czy dolegliwości żołądkowe. Polscy żołnierze z afgańskiej bazy biorą go nawet za nowego tłumacza-tubylca, tak zdziczały jest jego wygląd. Zresztą Meller wcale nie zgrywa
kozaka, który jest w stanie bez kwęknięcia nieustannie znosić partyzanckie warunki. Zdarzają mu się momenty, kiedy górę bierze rozdrażnienie, wykończenie czy samotność – jak w Peszawarze, gdzie „nie da się z nikim po ludzku porozmawiać”.

Górę bierze jednak wola poznania od podszewki tego świata, który w zachodnich mediach pojawia się głównie przy okazji zamachów i starć zbrojnych. Gdzieś tam ukrywają się talibowie, jakaś słabo znana nacja walczy o niezależność wobec Rosji, ale kto z nas potrafiłby dokładnie nazwać przyczyny, oddzielić jednych od drugich? Chyba właśnie o to chodzi, by dotrzeć do sedna tych wydarzeń, albo chociaż spróbować to zrobić; spojrzeć na świat z tamtej strony, nie będąc uzależnionym od zachodniego dyskursu. Stanąć w cieniu Rosji czy Stanów Zjednoczonych – te dwa superpaństwa są w opisywanej przez Mellera Azji głównym punktem odniesienia, największym wrogiem i zagrożeniem. Już początkowe strony reportażu Mellera dokumentują paniczny strach Gruzinów przed Rosjanami podczas wojny w sierpniu 2008 roku. Rosja jest wszechmocna i „na próżno Zachód czeka na jej demokratyzację” – dlatego ówczesna interwencja Lecha Kaczyńskiego była witana przez Gruzinów nie tylko z wdzięcznością, ale i traktowana jako słuszne posunięcie w
obronie polskich interesów przed drapieżnością wschodniego sąsiada. Z drugiej strony bywa, że rosyjscy żołnierze są jedynymi, którzy bronią okolicznych mieszkańców przez bandytyzmem różnych partyzantów, na przykład Osetyjczyków. Z kolei Stany są postrzegane jako kraj, który „stworzył Bin Ladena”, aby mieć pretekst do interwencji w Afganistanie. Meller, choć tego nie pisze wprost, raczej nie pała sympatią do obydwu mocarstw – podziwiając misterne korytarze budowane przez Wietnamczyków podczas wojny wietnamskiej, nie kryje złośliwej satysfakcji, że tym pierwszym udało się „wykiwać Jankesów”.

Meller naświetla mnóstwo kwestii, o których nie mamy większego pojęcia: agresja wobec chrześcijan, młodociane prostytutki i „maoistowska” partyzantka w Indiach; konflikt syngalesko-tamilski w Sri Lance; zastraszenie całego społeczeństwa w Birmie; chrześcijanie w Wietnamie; błyskawicznie rozwijająca się gospodarka Azerbejdżanu, z którym Zachód musi zacząć się liczyć. Są to reportaże pisane na gorąco, pisane wśród tamtejszych ludzi, kierowców taksówek, gospodarzy domów, w których Meller znajduje schronienie, tłumaczy, znajomych. Miraż to nagromadzenie ich opinii, bezpośrednich i dosadnych. Meller raczej nie spotyka się z przedstawicielami władzy czy innymi ważniakami (chociaż i to się zdarza), więc przytaczane przez niego wypowiedzi są prawdziwym „głosem ludu”, niesłyszanym w mediach, a przynajmniej nie aż tak wyraźnie. I tak na przykład Irańczycy niechętni Ahmadineżanowi powtarzają „co to za kraj, tego nie można, tamtego nie można”, a w Abchazji Polak = Gruzin = NATO, więc Meller od razu staje się
podejrzany. Jego reportaże są bardzo różnorodne, nie traktują jedynie o wydarzeniach rangi politycznej. Tematem staje się tu także rosyjska emigracja w indyjskim Goa czy „młodzi i głupi backpackersi”, w razie problemów finansowych dzwoniący do mamy w Anglii i wpadający w pułapki zastawione przez tropiących narkotyki stróżów prawa. Indochiny to nie „idylliczna mekka ćpunów”, jak się wielu wydaje…

d43sbae

„Dalsze plany były mgliste jak miraż, czułem, że i tak moją trasą i wyborami kierują nagłe okoliczności, aktualne wydarzenia tworzące historię”. Trzy niebezpieczne i pełne wrażeń lata w Azji nie wystarczyły, stamtąd Meller zaraz pojechał do ogarniętej rewolucją Libii, by tam dokończyć swoją książkę. Być może wkrótce przeczytamy (oprócz reportaży w „Tygodniku Powszechnym”) obszerną relację właśnie stamtąd?

d43sbae
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d43sbae