Trwa ładowanie...
recenzja
26-04-2010 16:00

Trochę do ciebie mówię, wiesz? Tak, do ciebie!

Trochę do ciebie mówię, wiesz? Tak, do ciebie!Źródło: Inne
d30wk7g
d30wk7g

Ken Kimble to zwykły przeciętniak. Żaden Brat Pit czy Dżony Deeptaki tam niespecjalnie przystojny facet. Ani adonis, ani mister złota rączka. Jak większość mężczyzn po czterdziestce trochę łysieje. Ukrywa to pod przylizaną pożyczką, czy fryzurą a la hipis. W wolnych chwilach z przesadną dbałością obserwuje swój, już nie pierwszej młodości, organizm.
Ot – jak to większość facetów po drugiej stronie czterdziestego roku życia. Taki niegroźny middlelife crisis. Nic wyjątkowego czy zaskakującego... W sumie niewiele można mu zarzucić, nie patrząc na siebie samych, no może parę kłamstw. Ale, tak szczerze, kto z nas nie kłamie? Jeśli chodzi o karierę zawodową, spokojnie można powiedzieć, że Ken nie dorobił się jakoś wybitnie. Ot, parę fuch i nieudanych projektów. Raczej podczepiał się pod kobiety. Pod kobiety, które spotkał, a spotkał ich...

No właśnie – spotkał ich co najmniej trzy! Skrupulatnie się z każda żeni. Po ślubie nie obiecuje kokosów, nie robi spektakularnych salt w ogrodzie z różą w zębach. Żadnego recytowania poezji przy świetle księżyca. Nic z tych rzeczy. Rzuca je równie skrupulatnie, chłodno i bez wodotrysków. A jednak.... Birdie kadencja 1961 roku – zajmuje się głownie cierpieniem. Pije wino, nie karmi dzieci, nie dba o dom. Przeważnie tarza się w pościeli i nurza we własnym bólu. Kena już nie ma. Ot, wyparował. A przecież tak się starała, rodziła dzieci i....... No właśnie, ja nie wiem jak czytelnik, ale ja osobiście mam ochotę kopnąć tę panią z całego rozpędu w zad.

Czytając noga zaczyna mi się kiwać coraz mocniej, a ręce świerzbić - może dzięki temu, że historia ta jest napisana tak plastycznie, a jednoczenie zupełnie prozaicznie. Szczerze mówiąc takich Birdie we własnym życiu spotkać możemy całe stada: za rogiem, za ścianą, piętro niżej. Kobiety załamane, zrozpaczone, porzucone. Ich prawo rozpaczać – ich nie radzić sobie. Tylko jak długo... Birdie nie jest wybitną intelektualistką. Z całą pewnością nie jest, i może to ją jakoś tłumaczy. A może to te lata sześćdziesiąte...

Joan zdobycz z 1969 – ta na pewno nie jest kurą domową. Oho! Birdie w pomarańczowej szmince rozmazanej na zębach i gręplinowej podomce w kwiatki, na pewno nie dorasta jej do pięt. Joan to dziennikarka, silna kobieta, bywalczyni nowojorskich salonów, tropiciel sensacji. I Ken, przeciętniak. On znów nic nie obiecuje, podlewa tylko krzak w jej ogrodzie, kosi trawę, podrywa nastoletnią córkę sąsiadów, przeczesuje pożyczkę, i obciąga pseudohipisweter. A Joan? Joan dostaje.... No nie wiem co dostaje, ale nagle zaczyna w Kenie widzieć Rhetta Butlera, ostatniego romantyka, jedynego samca, Paganiniego związków, ostoję, opokę i ostatnią szansę na partnera. Nie żeby była wojna, czy jakaś inna zaraza, która wybiła samców. Będzie cierpieć i wywracać oczami, zapominać o sobie, poświęcać majątek rodzinny i doszukiwać się...

d30wk7g

A potem Dinah – kadencja 1979. Nie, nie będę mówić, co będzie dalej, bo nie jestem widzem, co to opowiada film przed końcem seansu, ale wierzcie mi. Zaczynając książkę myślałam OHO, ALE OPWIEŚĆ, O ZA PRZEPROSZENIEM, a w trakcie czytania, to mi się odrobinę konwencja zmieniła. Bo faktycznie, co z tymi kobietami jest, że się czepiają facetów jak ostatniej deski ratunku. W 1961 roku – to jeszcze rozumiem stara panna to katastrofa, i zawodowo nie da rady, no i misje ma rodzić dzieci...

Ale potem?
Ani kariera od posiadania męża nie jest zależna, ani dzieci nie ma potrzeby produkować, a i mieszkać jest gdzie, i za co resztę życia spędzić na opalaniu się nad brzegiem własnego basenu. Aha – no i ten Ken przecież, to nie koniecznie Donald Trump. Taka tam partia z lekko przerzedzoną grzywką i jedną parą wystrzępionych dżinsów na stanie. Ani on gór złotych nie obiecuje, ani nie recytuje Szymborskiej. Miły jest w dotyku, cichy. Brzydko też je, i siorbie pomidorówką. Opycha się nie wyszukanymi stekami i nie udaje Casanovy w łóżku. Trochę beka...

A i tak każda chce z nim cierpieć, każda łyka małe kłamstewka jak kluski śląskie i obiecuje sobie nie wiadomo co. Potem karmi się własną beznadzieją, rozpaczą, niezrozumieniem, oraz nie myje włosów trzy tygodnie w ramach protestu.

Świetnie napisana książka. Nie zgrzyta, nie przyśpiesza, nie nudzi. Drażni, ale bynajmniej nie sztucznymi dialogami. Drażni swoim prawdopodobieństwem. Opowiada, a nie poucza. Opisuje czasem twardo, czasem boleśnie – o prawdach, złudzeniach, głupocie własnej. Naiwności.
Ech, drogi Mikołaju – chce się powiedzieć – jakbyś się zastanawiał nad prezentem, to ja poproszę TAKI WŁAŚNIE DEBIUT WŁASNY. Ech – żeby tak sobie po trzydziestce ładnie błysnąć nienadętym debiutem, jak Pani Jennifer Haigh...

d30wk7g

- Wiesz – usłyszałam w telefonie głos własnej matki – wiesz, dzwoniła Kaśka. Nooo i słuchaj, jej mąż chce do niej wrócić. No wiesz, ten co 20 lat temu poszedł w siną dal i zostawił ją z długami i dziećmi. No nieee, niee... nie obiecuje nic, nie ma gdzie mieszkać i ten noooo nie wiem, może się znudził wojażami. A tak, tak, no przecież kiedyś był jej mężem, a że świństwa robił? No wiesz, Kaśka się cieszy, mówi że może zmądrzał albo się zmienił i że w sumie ona by go...

A baby, co z wami? Jak tu się dziwić Panu Kimble – w końcu ani on nie obiecywał... ani on przystojniak, ani majątkiem tych kobiet nie uwodził. Nie naciskał w sumie na nic....

d30wk7g
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d30wk7g