Janusz A. Zajdel to niekwestionowany klasyk polskiej fantastyki socjologicznej. Aby uczcić pamięć przedwcześnie zmarłego pisarza, jego imieniem nazwano najważniejszą nagrodę przyznawaną przez czytelników polskim utworom fantastycznym. Cała prawda o planecie Ksi to jedna z jego doskonałych książek powstałych w latach osiemdziesiątych, demaskujących mechanizmy powstawania i funkcjonowania wszelkiej maści totalitaryzmów, „ustrojów wiecznej szczęśliwości”. W tym także ten, w którym przyszło mu żyć. Jaką naukę możemy wyciągnąć z przesłania powieści dziś, żyjąc w innym niż autor świecie? Czy zawarte w niej ostrzeżenie pozostaje nadal aktualne? Zanim przymierzymy się do odpowiedzi na te pytania, przypomnijmy treść książki. Bo choć dla osób mieniących się miłośnikami fantastyki Cała prawda... to lektura obowiązkowa, ale wiadomo, jak to z lekturami bywa.
Daleka przyszłość. Ludzie posiedli umiejętność podróżowania do odległych systemów planetarnych, choć nadal wyprawy trwają dziesiątki lat. Astronauci i pasażerowie większość czasu przesypiają więc w stanie hibernacji. Dlatego komandor Sloth, spędzający większość życia w takich podróżach, choć urodził się kilkaset lat temu, biologicznie ma jedynie czterdzieści parę lat. Wezwany z krótkiego urlopu po ostatnim locie, zostaje skierowany na kolejną misję. Ma zbadać co się stało z Drugą Ekspedycją Osiedleńczą, która miała dotrzeć na planetę Ksi. Ostatnie dwa przeczące sobie komunikaty odebrano przed pięciu laty, a zostały wysłane 25 lat temu, zaraz po dotarciu statku z kolonistami na orbitę planety. Ksi została wcześniej dokładnie zbadana za pomocą automatycznych sond, więc raczej wykluczone jest, że przyczyną milczenia kolonistów jest zagrożenie pochodzące z niej. Raczej przyszło ono od wewnątrz, a więc przyleciało wraz z ziemianami. Jak się okazuje, potwierdzenie znajdują te ostatnie obawy. Wśród załogi i
kolonistów ukryli się spiskowcy, którzy przed lądowaniem przejmują kontrolę nad statkiem. A tym samym nad znajdującymi się w anabiozie ludźmi, całym zapleczem technicznym i zapasami. Z pomocą zaszantażowanej załogi i garści specjalistów ukrywają oni wszystkie dobra w bunkrze, w którym zamieszkują. Dopiero potem wybudzają część pozostałych pasażerów statku. Stwarzając system utrzymywania kolonistów w posłuszeństwie, przekonują ich o istnieniu zagrożenia zewnętrznego. Mają nim być władze Ziemi, które rzekomo wysłały ich na planetę Ksi bez zapasów, na pewną śmierć. Spiskowcy wprowadzają segregację społeczną, naznaczając wszystkich numerami na czole. Im numer niższy, tym jego nosiciel bardziej uprzywilejowany. Oczywiście więc dla siebie zarezerwowali numery jednocyfrowe. Otaczają się kordonem strażników, zaś niepokornych pozbywają się z kolonii. Jednocyfrowi mamią swoich poddanych obietnicami wybudzenia członków ich rodzin, jak tylko pozwoli na to sytuacja ekonomiczna. Ale czynią wszystko, żeby ta sytuacja
była wciąż zła, a pracujący w pocie czoła ludzie nie mieli czasu myśleć o buncie. Siłą rzeczy koloniści zaczynają się przyzwyczajać do takiego stanu rzeczy... To dopiero część fabuły, więc warto sięgnąć po książkę, żeby poznać jej dalsze zawiłości.
Zajdel drobiazgowo opisuje mechanizmy powstawania totalitaryzmu, obnaża prawdziwe motywy wszelkiej maści rewolucjonistów, którzy zwykle nawet nie do końca rozumieją, że uczestniczą w jakimś zbrodniczym planie. Pokazuje, jak do zniewolenia można się stopniowo przyzwyczaić, jak można uznać je za normę. A także to, jak zupełnie porządny człowiek może zaprzedać się reżimowi, stać się jego częścią. Oszukując się, że czyni to w dobrej wierze i po to, aby pomóc swoim zniewolonym przyjaciołom. W świecie planety Ksi znajdujemy nie tylko liczne analogie kojarzące się z komunizmem i jego „cywilizacją łagrów”. Na przykład nadawanie mieszkańcom Ksi numerów przypomina najbardziej pomysły reżimu Czerwonych Khmerów w Kambodży. Funkcjonariusze aparatu władzy tworzyli w swoim gronie hierarchię numerów, a Pol Pol tytułowany był Bratem Numer Jeden. Numerowanie ludzi kojarzy się też oczywiście z nazistowskimi praktykami wobec więźniów obozów koncentracyjnych. Mechanizmy zniewolenia działają bowiem zawsze i wszędzie tak samo,
niezależnie od tego, w jakie piórka stroją się „uszczęśliwiacze” i jaką ideologią się podpierają. Efekty ich działań też zwykle są podobne...
Powróćmy do nauk, jakie w obecnych czasach i realiach politycznych (nie tylko naszego kraju), z książki Zajdla płyną. Jest to jasne i wyraźne ostrzeżenie przed zagrożeniem manipulacją i zniewoleniem człowieka pod pozorem jego „uszczęśliwiania”. Przed uprzedmiotowieniem człowieka i oddaniem jego losu w ręce innych ludzi, dla którego bliźni będą tylko żywymi narzędziami. Służącymi rzekomo do osiągnięcia deklaratywnie szlachetnego, ale zupełnie nieosiągalnego celu. A w rzeczywistości do osiągnięcia własnych i zazwyczaj trywialnych celów tych, którzy zagarnęli władzę. Obawiam się, że takie zagrożenia istnieją cały czas. Że wyrwana spod społecznej kontroli partia, prężna organizacja, korporacja biznesowa, banda awanturników, rewolucjonistów, metafizycznych hipokrytów albo innych fałszywych proroków, przejmie władzę nad innymi ludźmi i zacznie ich na siłę i na swoją modłę „uszczęśliwiać”. A przejęcie władzy niekoniecznie musi dokonać się na drodze krwawej rewolucji, przecież nie tylko naziści zdobyli władzę w
demokratycznych wyborach.
Dlatego sądzę, że powinniśmy zachować czujność, abyśmy niespodziewanie nie obudzili się na własnej planecie Ksi. W jakiejś wariacji ustroju, który zamiast człowiekowi służyć, próbuje dopasować go do z góry założonego szablonu, przyciąć go „na wymiar” i psychicznie okaleczyć. Jeśli ktoś na swoich sztandarach wypisuje hasła rewolucji czy odnowy moralnej, to już powinniśmy się zacząć bać. Bowiem dekretowanie i administracyjne wprowadzanie określonej „moralności” zwykle owocowało katastrofą dla tych, którzy zostawali poddawani takiemu eksperymentowi. Czasem była to tylko katastrofa w sferze ducha, czasem znośny ucisk pośród gromady konfidentów, czasem jednak niestety masakra na przerażającą skalę. Podobnie powinniśmy stać się czujni, jeśli prący do władzy „uszczęśliwiacze” starają się nam wmówić, że wszystko robią wyłącznie w naszym interesie, dla naszego dobra. I gdy głoszą populistyczne hasła, że każdemu dadzą to, czego on oczekuje, nie wspominając ani słowem skąd to wezmą, a raczej komu to najpierw
zabiorą.
Niestety obawiam się (znowu), że większość ludzi nie czyta takich pouczających książek, jak powieści Zajdla. I mając już możliwość dokonywania wyboru tych, którzy będą zarządzać ich państwem, miastem czy gminą, i tak dokonują wyboru zniewoleni. Zniewoleni obietnicami bez pokrycia, a nazywając rzeczy po imieniu – kłamstwami, polityków. Którzy szybko zapominają o dobru „narodu”, „ludu pracującego”, „poddanych” etc. i zaczynają dbać jedynie o dobro swoje i swoich popleczników. Czytanie książek naprawdę pomaga w myśleniu. A nauczycielką życia jawi się nie tylko historia, ale i fantastyka.