Trwa ładowanie...
recenzja
28-06-2013 11:42

To się czyta

To się czytaŹródło: "__wlasne
d332uwl
d332uwl

Gdy wzięłam do ręki książkę Hanny Cygler zaklęłam w duchu szpetnie. No bo jaki kolor może mieć bursztyn – żółty, brązowawy, pomarańczowy – ale żeby zaraz dawać taki tytuł książce? Przesłodko! No i jeszcze ta okładka, która może zdobić półki księgarni, rudziejąc obok najwspanialszych autorek gatunku „romans wszech czasów”, obok pani na S. na przykład. No banał, banał, banał – kobieta spacerująca boso po plaży, a wszystko w kolorze bursztynu – jakże się to pięknie zazębia i nie zaciekawia...

Ale otworzyłam, trochę sobie zaczęłam nad tym tekstem dumać i... no czyta się to, czyta! Cały dzień się czyta, aż do pierwszej w nocy się czyta, namolnie wręcz! No i w końcu przeczytuje się w jeden dzień!

Zaczyna się od małego mrugnięcia okiem, filuternego, w stronę czytelnika. Anita, która ma naprawdę na imię Aniela, budzi się i widzi wokół siebie dwa karabiny i granaty. Serce wali jej zbyt szybko i zbyt mocno. Wykładzina pod stopami jest bura. Wkrótce okazuje się, że karabiny to zabawki jej synka Mateusza. A obok pewnie jeszcze leżą kredki, należące do córki Mirki. Mieszkanie jest małe i zaniedbane, dlatego matka musi budzić się obok zabawek dzieci. A do tego nie budzi się obok męża, bo jest samotną matką – później dowiemy się, co się stało z ojcem dzieci – czy jest tylko eks, czy może jest Anita wdową.

Aniela to typowa szara myszka. Taka naprawdę typowa, bo ma mysi kolor włosów, nosi spódnice do pół łydki, pracuje w muzeum jako sprzątająco-pilnująca, miała dostać awans już bardzo dawno temu, ale wciąż tkwi na tym samym stołku i nie ma odwagi sięgnąć po więcej. Bo boi się, że jej się nie należy. Odkłada więc na kupkę rachunki – jedne mniej ważne, inne bardziej, segreguje które zapłacić najpierw i od wieków nie kupiła sobie nowego ciucha. Jest jak jest – do matki mówi po imieniu, a właściwie w ogóle do niej nie mówi, bo matka – lekkoduch, wyjechała do Anglii, tam się osiedliła i czasem tylko dzwoni, nigdy nie pojawiając się w drzwiach. Woli swojego piątego męża i jego majątek. A Aniela została sama ze swoimi kłopotami. Jedyną osobą, która ją kochała, była babcia, ale zmarła na raka – dobrze, że choć zostawiła jej mieszkanie. I tylko dzięki aktowi własności Aniela ma gdzie mieszkać – inaczej pewnie nie dawałaby rady.

d332uwl

Pewnego dnia zostaje przeniesiona na zastępstwo do swojej ukochanej, bursztynowej sali, którą niespodziewanie odwiedza tajemniczy, przystojny blondyn. Aniela najwyraźniej go zna i rozpoczyna równie tajemnicze śledztwo w sprawie – gdzie mieszka, co robi, jak wygląda jego rozkład dnia. Bo w jej ustach leży i czeka sowo „morderstwo”. I choć nie pasuje do ciepłych oczu blondyna, to jemu Anita właśnie chce założyć to słowo na ręce jak kajdanki. A my wiemy tak samo mało, jak ten blondyn, obserwowany przez lornetkę.

I dobrze nam z tą niewiedzą. Bo dzięki temu każdy mięsień pracuje w napięciu i czeka na następną stronę, na następną, na następną...

Ten początek, który serwuje nam autorka, to tylko połowiczne przymrużenie oka. Bo oprócz wątku miłosnego - który przecież musi się pojawić w książce o takim tytule i z taką okładką - jest jeszcze wątek morderstwa, śledztwa, pościgu, są jakieś prawdziwe pistolety i chyba nawet jakaś rana postrzałowa. Są ciemne interesy, choć są też jasne – tylko kto jakie prowadzi i kto jest tym dobrym, a kto złym – Cygler ukrywa do samego końca.

Co prawda główna bohaterka jest trochę zbyt szarą myszką. Trochę zbyt długie jej spódnice, trochę zbyt niemodne. Trochę zbyt jest zahukana i trochę zbyt dużo ma tych rachunków, a zbyt mało pieniędzy na ich zapłacenie. A potem trochę zbyt szybko kopciuszkuje – zmienia się w wytworną damę, fantastyczną laskę, za którą oglądają się faceci i która może zaprosić do siebie przystojny blondyn. Ot tak, z ulicy. Trochę za bardzo ta mysza jest szara, a trochę za szybko dynia zmienia się w luksusowe volvo. I trochę za dobra jest, za szlachetna, za nieporadna, za naiwna, za lukrowana, za słodka, za nierzeczywista. Ale doskonale rozumiem zamysł i wierzę, że gdzieś w mieszkaniu w Gdańsku Brzeźnie może się ukrywać taka kobieta, co nic nie wie o życiu. I ciągle muszę przypominać sobie też, że Cygler osadziła Anielę w latach dziewięćdziesiątych, gdzie świat kręcił się trochę wolniej, choć czasem wszystko szybko się działo – można było zrobić fortunę w jeden dzień – i można było nie wiedzieć nic o najnowszych trendach w
pozycjach seksualnych. Zwłaszcza, jeśli uświadomić sobie, że kolorowe gazety były swego rodzaju dobrem luksusowym. To trochę usprawiedliwia nieżyciowość Anieli, jej motywy i sposoby na zdobycie tego, czego chce. Okrężne, niemodne, takie trochę z filmów rysunkowych. No ale Anitę da się lubić. Da się jej kibicować. Da się trzymać za nią kciuki. Da się uwierzyć, że nie ma żadnych ukrytych motywów. I że naprawdę lubi haftować.

d332uwl

Poza tym mam alergię na słowo „spadek” w powieściach, jako na fantastyczne rozwiązanie ludzkich problemów finansowych. Ale z drugiej strony wciąż sobie tłumaczę, że skoro powstało takie słowo w słowniku, to widocznie czasem ktoś dostaje spadek, który odmienia jego życie.

I jeszcze poza tym czasem trochę za łzawo w tej książce. Trochę za romantycznie – jakieś weekendy w Juracie, w luksusowym pokoju hotelowym i „morza szum, ptaków śpiew”, jakieś „masz oczy koloru bursztynu” i jakieś „zabierz mnie do gwiazd”... Ale z drugiej strony mnóstwo przysłowiowych „nieoczekiwanych zwrotów akcji”, zaskoczenie na co dziesiątej stronie, podwójna gra, w którą autor gra z czytelnikiem, no i zakończenie tylko łzawe udaje. I choć niektóre ruchy w tym pokerze autor/czytenik przewidziałam, to niektóre pokery Cygler zdumiały mnie.

No i jak to się czyta!

d332uwl
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d332uwl