Chuck Wending przyjął na swoje barki ciężar oczekiwań fanów „Star Wars”, którzy nie mogli się doczekać pierwszej lektury z nowego kanonu, opowiadającej o wydarzeniach po „Powrocie Jedi”. Autor, dla którego „Koniec i początek” był pisarskim debiutem w tym uniwersum, zaplanował, że jego opowieść zamknie się w trylogii. Po lekturze pierwszego tomu wiem, że nie zakreślę w kalendarzu dat premier kolejnych części.
Akcja powieści „Koniec i początek” (w oryginale „Aftermath”) rozgrywa się wkrótce po zniszczeniu drugiej Gwiazdy Śmierci i utworzeniu Nowej Republiki, która cały czas zmaga się z siłami osłabionego Imperium. Armia lojalna Palpatine'owi nie złożyła broni i tuła się po galaktyce, szukając sposobu przywrócenia status quo ante. W tym celu na peryferyjnej planecie Akiva grupa imperialnych dowódców organizuje tajne spotkanie, na którym mają zapaść kluczowe dla przyszłości Imperium decyzje.
Przypadkowym świadkiem zlotu staje się rebeliancki bohater Wedge Antilles, który odbywa w okolicy misję zwiadowczą. Pilot zamierza czym prędzej przekazać informacje o pozycji imperialnej floty, ale w ostatnim momencie trafia do niewoli. W tym samym czasie na Akivę przybywa Norra Wexley, rebeliantka, która wraca na rodzinną planetę po swojego nastoletniego syna. Kobieta nie ma złudzeń, że Temmin nie przywita jej z otwartymi ramionami (wszak zostawiła go pod opieką ciotki, by walczyć o lepsze jutro z innymi rebeliantami). Nie spodziewa się jednak, kim stał się jej syn i w jakie kłopoty się wpakował.
„Koniec i początek” koncentruje się na kilku nowych postaciach (oprócz Norry i Temmina jest jeszcze między innymi łowczyni nagród i były agent imperialny), które w wyniku niespodziewanych zdarzeń zawiązują sojusz, mający przeszkodzić siłom Imperium w zaplanowanym spotkaniu. Chuck Wending nie stroni od używania filmowych bohaterów (Wedge Antilles, admirał Ackbar, Mon Mothma), jednak główny nacisk został położony na zupełnie nową, niezbyt interesującą obsadę.
Wielu czytelników miało nadzieję, że „Koniec i początek” będzie pomostem łączącym „Powrót Jedi” z „Przebudzeniem Mocy”. Niestety Wending wolał skupić się na opowiedzeniu historii, która po wprowadzeniu pewnych modyfikacji mogłaby się rozegrać w dowolnym momencie w chronologii „Star Wars”. To, że „Koniec i początek” odnosi się do wydarzeń po zniszczeniu drugiej Gwiazdy Śmierci, autor zaznaczył w głównej mierze w licznych interludiach. Krótkich rozdziałach, które koncentrują się na losach pojedynczych jednostek na rozmaitych planetach. Te fragmenty pozwalają zrozumieć (w bardzo ograniczonym stopniu), jak wygląda galaktyka po śmierci Imperatora.
„Koniec i początek” stroni od bogatych opisów galaktycznych przemian na rzecz konkretnej historii, co samo w sobie nie musiało być niczym złym. Niestety styl Wendinga (znanego w Polsce z cyklu „Drozdy”) pozostawia wiele do życzenia, przez co śledzenie przygód bohaterów bywa nie tylko mało przyjemne, ale i irytujące. Przeszkadzają krótkie, porwane zdania i jednowyrazowe dopowiedzenia. Nie wiem, czemu miały służyć autorskie wtrącenia, w których Wending w „zabawny” sposób zwraca się bezpośrednio do czytelnika. Razi prostota dialogów (nie ważne, czy przemawia imperialny oficer, czy nastolatek) i dziwaczne określenia w stylu „terroryści spod ciemnej gwiazdy”. Kiedy zdrajca Imperium zapytał swoją rebeliancką towarzyszkę: „Nie ufasz mi, bo kiedyś pracowałem dla Imperium?” - zastanowiłem się, czy Wending nie czułby się lepiej w mniej wymagającej literaturze dla młodzieży. Takiej, w której nastolatek budujący droida bojowego na bazie B1, który okazuje się być skuteczniejszy od IG-88, nie byłby naiwnym wymysłem.
Przez „Koniec i początek” przebrnąłem z niemałym trudem, bo o ile wartka akcja potrafi nieraz trzymać w napięciu, to jednak całość jest podana w taki sposób, że nie miałem ochoty kibicować bohaterom. Styl Wendinga drażni i przeszkadza. Autor zupełnie mnie nie przekonał do swojej historii i wiem, że z dużym dystansem będę podchodził do drugiego tomu. Jeżeli będę musiał.