To be or R2D2? Czyli od Frankensteina do Terminatora?
Terminator, Robocop, R2D2 i C3PO, Rosie Jetson, Mikrobi (czy go jeszcze ktoś pamięta?)... Frankenstein. Wspólna cecha wymienionych osobników? Większe lub mniejsze ułamki człowieczeństwa, skąpane w geniuszu twórcy i wspomożone coraz większymi nakładami tworzyw sztucznych. Twory tych, którzy zapragnęli poczuć się demiurgami. Którzy mieli wizję stworzenia własnego „człowieka”. Czy to z powodu samego pragnienia konkurowania z Bogiem, czy też poszukiwania idealnego przyjaciela – pomocnika; w literaturze, filmie, aż w końcu i rzeczywistości, pojawiły się różnorakie „dzieła”, które w końcu zaczęto nazywać robotami. Podobno jednym z pierwszych (pomijając Frankensteina) był mechaniczny lew, który przyniósł królowi Francji w 1499 roku kwiaty. Stworzony został oczywiście przez Leonarda da Vinci. Potem był parowy człowiek, pojawiły się automaty, roboty sterowane i teleprezencyjne. Hybrydowe, animatory, aż w końcu cyborgi i... androidy. Te ostatnie podobno jeszcze w fazie marzeń, ale kto to wie na pewno? Może
nadejdą, lub już nadeszły, czasy, że nie będziemy w stanie rozpoznać kto z nas jest bardziej „żywy”? Bardziej ludzki, pełniejszy człowieczeństwa?
Jedno jest pewne. Roboty istnieją i to w wielorakich, często zaskakujących nas samych, formach. Czy tego chcemy, czy nie, zastąpiły nas w fabrykach, rozbrajają nasze bomby i pakują się w stworzone przez nas chmury radioaktywne, jakbyśmy tworzyli sterowanych samobójców. Bardziej wytrzymałych, lecz wciąż zbyt mało... ludzkich? Dlaczego chcemy nadać im świadomość? Dlaczego pragniemy tak naprawdę wyłącznie bardziej odpornych, ale też uległych, ludzi czy też zwierzęta?
Na te i wiele innych pytań, stara się odpowiedzieć dr Mike Goldsmith, wspierając się ku uciesze gawiedzi ilustracjami Marka Phillipsa. W kolejnej części serii Monstrrrualna erudycja nie tylko w sposób zabawny, ale przede wszystkich silniej niż zwykle, naukowy, przedstawione zostają najważniejsze roboty. Problemy wynikające z odwiecznego ludzkiego pragnienia stworzenia, oraz sam rozwój automatyki. Właściwie da się nawet po lekturze złożyć własnego robota, jednak chyba brakuje głębszego zainteresowania się osobami samych twórców. Bo trzeba przyznać, iż po stworzeniu, roboty mają w zwyczaju przyćmiewać imię twórcy. Jednak nie przesadzajmy. Ta pozycja, to w końcu niezła pigułka, która nie tylko przyda się tym, którzy interesują się daną tematyką, lecz i tym, którzy po prostu chcą wiedzieć więcej. Niezależnie od wieku i płci. Tylko potem nie starajcie się ulepszać teściowej, zawsze może się zbuntować. A zbuntowana teściowa, to dopiero może być problem!