I taka może być literatura... Zamieniająca prozaiczne zdarzenia rzucane przez los pod nogi, czasami jak kłody, w niezwykłe, zaskakujące chwile, dobre i złe. Wydobywająca z kurzu i brudu do bólu zwyczajnych sytuacji ferię ukrytych barw. Ukazująca świat, który zdaje się, że jest, choć tak naprawdę to go nie ma. Świat pełen myśli, refleksji, analiz, zadziwienia, emocji. Wyolbrzymiająca nieznaczący szczegół. Minimalizująca autentyczną zdawałoby się wielkość. Za pomocą słów tworząca rzeczywistość, która fizycznie nie istnieje w naszej czasoprzestrzeni. Powołująca do istnienia nowe najbardziej wymyślne byty, które poza stronicami książki i poza wyobraźnią czytelnika nie tylko nie istnieją, a nawet nie mają prawa istnieć. Pozwalająca patrzeć na ten stworzony słowem literacki świat w najbardziej nawet wymyślny sposób. Oczami wielu bohaterów na raz. Przeskakując z głowy do głowy, z oczu do oczu, z miejsca na miejsce. Bez oglądania się na twarde prawa fizyki i ludzkie ograniczenia. Swoją sugestywnością oszukująca
zmysł doświadczanej rzeczywistości w której jesteśmy zanurzeni.
Taka jest w dużym stopniu proza Nabokova. Ta powieść, podobno druga w jego karierze pisarskiej, zaskakuje pięknem formy zderzającym się z szarością opisywanej rzeczywistości. Pięknem języka, wrażliwością, poetyckością opisów zestawionymi z osobowościami bohaterów. Ich bezmyślnością, wygodnictwem, bylejakością życia. Ten kontrast razi i uwiera jak ostry kamyczek w eleganckim bucie. Trzy najważniejsze osoby - jak trzy znaczące karty. Marta, Dreyer, Franz. I to nie tyle płaskie, papierowe postacie, co raczej ludzie prowadzący ze sobą skomplikowaną grę. Grę w szczęście. Czym jest to szczęście?! Chwilowym miłosnym fizycznym uniesieniem? Pełnym kontem i pełnym brzuchem? Poczuciem władzy nad innymi? Głową pełną wiedzy i ścianą pełną dyplomów? Nieświadomością zła? Zdrowiem, brakiem chorób, nieodczuwaniem bólu, młodością, beztroską? Nie wiem.
Każdy wybiera sam za siebie. I bohaterowie też wybierają. Wydają się chochołowymi, pustymi ludźmi. Bez głębszych celów w życiu. Szukającymi szczęścia w jego typowych namiastkach i tak naprawdę go nie osiągającymi. Dreyer wybiera posiadanie, władzę, beztroskę i naiwne spojrzenie na życie. Manipulowanie ludźmi. Poszukiwanie przyjemności za cenę prawdy, odpowiedzialności za innych i prawdziwego przywiązania. Jego żona, Marta, znudzona monotonią codziennego życia bez obowiązków szuka rozrywek, emocji, które niesie ze sobą podniecająca zdrada i doznania fizyczne. Poczucie władzy nad drugą osobą. Czerpie przyjemność z uzależnienia od siebie. Franz wdający się w romans z Martą tak naprawdę nie wie czego chce od życia i bierze wszystko co nie kosztuje go zbyt wiele. Korzysta z życia, młodości, przypadków, możliwości. Nie myśląc o konsekwencjach. Nie chcąc płacić za swoje decyzje.
Wszyscy są zagubieni i w gruncie rzeczy samotni. Choć tak jak Marta i Dreyer rozsyłający wokół przepiękne uśmiechy, na użytek innych. Nie potrafiący nawiązać autentycznych więzi emocjonalnych. Ciekawe i smutne zarazem jest to, że taki obraz mimo postępu, upływu lat, tryumfu znaczenia jednostki, pogłębiania wiedzy jest stale aktualny. Wokół nas żyje coraz więcej ludzi skoncentrowanych tylko na sobie i swoich potrzebach. Wydrążonych, nieszczęśliwych ludzi. Którzy nie tylko nie są zadowoleni z własnego życia ale skutecznie potrafią zarażać swoim nieszczęściem innych.
Proza Nabokova zaskoczyła mnie. Przytłaczającym napływem obrazów. Gwałtownych i ostrych. Kolorystyką. Atakiem na zmysły feerią intensywnych, często nienaturalnie ostrych barw. Drapieżnością szczegółów wgryzających się w tkankę wyobraźni. Wyolbrzymianiem drobiazgów. Przytłaczającym klimatem. Rozbudowanymi, pełnymi nieopanowanej żywiołowości zdaniami. Gdzieś w tej niezbyt treściowo przyjemnej powieści mieści się mistrzowska, przekorna gra pisarza z czytelnikiem. Słowem, formą, wątkami. Wielokrotnym uświadamianiem, że mamy do czynienia z literacką fikcją i zabawą wyobraźnią, przy jednoczesnym wciąganiu w plastycznie przedstawiony świat. Sprowadzaniem istnienia powieściowego świata do woli pisarza, i jednoczesnym oczarowywaniu czytelnika, które sprawia, że zapomina on o fikcyjności zdarzeń i daje się przenieść w świat kreowany na kartach powieści. Każde słowo autor może, jeśli tylko chce, potraktować jako impuls do rozważań. Wokół zwykłego, pojedynczego słowa potrafi zbudować całkiem złożoną strukturę myśli.
Wykonać magiczną sztuczkę i przemienić banalnego szarego królika w olśniewającego białego zajączka. Rzadko we współczesnej literaturze spotyka się taką niesamowitą wirtuozerię słowa.