Ju*ż na pierwszej stronie zaskakująco udanego „Oblicza pełnego gniewu” autorzy dają jasno do zrozumienia, że za nic mają Dziki Zachód Johna Forda. Nad hollywoodzkie klasyki Jimmy Palmiotti i Justin Gray przekładają bezkompromisowość spaghetti westernu i kina Sama Peckinpaha.*
Polscy czytelnicy zdążyli poznać szpetnego łowcę nagród dzięki „All Star Werstern”, serii ukazującej się od 2011 roku w ramach Nowego DC Comics. Jonah Hex tworzył tam osobliwy duet z Amadeuszem Arkhamem, ojcem założycielem słynnego szpitala dla obłąkanych. Akcja komiksów toczyła się głównie w XIX-wiecznym Gotham City i przyległościach, a westernowa konwencja służyła wspomnianym scenarzystom jedynie za pretekst do snucia postmodernistycznych harców z pogranicza kryminału i superhero, tworzących podwaliny pod przyszłe uniwersum Mrocznego Rycerza.
Zupełnie inaczej ma się sprawa z wydanym pięć lat wcześniej cyklem, w którym Palmiotti i Gray reanimowali Heksa po tym, jak w latach 90. musiał mierzyć się z kreaturami rodem z horrów klasy B (miniseria ukazująca się w barwach Vertigo). Twórcy postanowili wrócić do korzeni i dać ujście swoim kinowym fascynacjom – bez udziwnień i co ważniejsze nie bacząc na ograniczenia narzucone przez Comics Code Authority ( więcej tutaj ). Wydane właśnie nakładem Egmontu „Oblicze pełne gniewu” zawiera pierwsze sześć zeszytów serii ukazującej się w latach 2006-10. Akcja wszystkich zebranych na 144 stronach krótkich historii rozgrywa się na Dzikim Zachodzie, jednak nie takim, jaki pamiętamy z klasycznych filmów z Marlonem Brando czy Garym Cooperem.
Wystarczy rzut oka na tytuł pierwszego opowiadania, bezpośrednio nawiązującego do arcydzieła Roberta Hosseina z 1969 roku, aby załapać, że autorom najbardziej smakuje włoska kuchnia. Na kolejnych stronach dają oni popis filmowej erudycji, cytując konkretne sceny ( np. z „Django Kill... If You Live, Shoot!” Giulio Questiego, gdzie tłum rozszarpuje na strzępy rannego, aby wydobyć z ciała kulę zrobioną z cennego kruszcu), upodabniając bohaterów do aktorów (Hex to wykapany Eastwood, natomiast Chako Jones wyglądem i zachowaniem przypomina jedno z wielu wcieleń Tomasa Miliana) czy uciekając się do nietuzinkowych motywów, na które nie odważyliby się amerykańscy reżyserzy (miasto terroryzowane przez zakonnicę).
Najbardziej cieszy jednak fakt, że duch spag-westu unosi się przede wszystkim nad fabułą i konstrukcją protagonisty – skłóconego z Bogiem mściciela o zagadkowej przeszłości, którego „twarz pokocha tylko pies”. Oszpecony, ambiwalentny moralnie („Złoto to złoto. Nieważne, z czyich rąk pochodzi”) Hex idealnie wpisuje się w poczet szlachetnych łajdaków zaludniających produkcje kręcone w słynnym studiu Cinecittà. Z kolejnych brutalnych historii o winie i karze wyzierają charakterystyczne dla tego kina nihilizm oraz brak złudzeń w stosunku do ludzkiej natury, która została tu odmalowana w przytłaczająco ciemnych barwach.
Co ciekawe, z ponurą wymową komiksu na pierwszy rzut oka zupełnie nie współgrają realistyczne, nasycone ilustracje Luke’a Bossa. Są bowiem one pozbawione nadmiernej dosłowności i makabry, co paradoksalnie jeszcze mocniej uwypukla gorzki wydźwięk całości. Wszystko to sprawia, że pierwszy tom „Jonaha Heksa” (dwa kolejne w przygotowaniu!) to solidna, dobrze opowiedziana lektura dla dorosłych, po którą w pierwszej kolejności powinni sięgnąć fani Sergia Leone i spółki.