Tajemnica pewnego Anioła
Dwunastoletnia Claudia Kincaid nigdy nie zamierzała uciekać z domu ot tak na łapu-capu. "Długie i dokładne planowanie było jednym z jej wyjątkowych talentów". A zatem, najpierw dobrze wszystko zaplanować, a potem - należycie wykonać. Z pomocą, dajmy na to, młodszego brata, Jamiego. Pomoc wydawała się niezbędna, szczególnie w postaci gotówki którą dysponował James. Plan: uciec, przeżyć niezwykłą przygodę, zmienić się i wrócić. Uciec wyrażając tak swój protest przeciwko niesprawiedliwości. Tej codziennej, związanej z monotonią życia, obowiązkami, wymaganiami i oczekiwaniami. Plan był prosty. Środa. Futerały od instrumentów muzycznych (takie dziecięce Desperado) pełne... ubrań na zmianę. List do rodziców, pociąg podmiejski, Muzeum Sztuki na Manhattanie. "Nowy Jork to superowa kryjówka. Nikt nie zauważa nikogo." A w środku gmachu pełnego zakurzonej przeszłości: przetrwanie do jego zamknięcia, sala z angielskim renesansem i sen za zabytkowym łożu. Głęboki sen, bez mycia zębów, w mroku i ciszy muzealnych sal.
Przygoda...
"Przemiana dwojga dzieci w zespół nie oznaczała końca kłótni. Oznaczała jednak, że kłótnie stały się częścią przygody, że ze złorzeczeń przerodziły się w dyskusje." Tę historię poznajemy z opisu pani Basil E.Frankweiler skierowanego do jej adwokata Saxonberga. Z jednej z kart jej pomieszanego archiwum. Jest tu poczucie humoru i poczucie... ironii. Odrobina sarkazmu, przynajmniej w stosunku do pana Saxonberga. Świat dziecięcych wyobrażeń i mniej romantycznej rzeczywistości np. zwykłego głodu. Są tajemnice i magia historii. Są wędrówki korytarzami muzeum. "Jeśli zechcesz coś zrobić w Nowym Jorku, to możesz być pewny, że przynajmniej dwa tysiące osób wpadnie na ten sam pomysł."
Są trafne obserwacje dzieci i ich zachowań. Ich naturalnej ciekawości świata. Zadziwienia używanym językiem i znaczeniami wypowiadanych słów. Jest ukazane piękno dojrzewania młodego człowieka. Powieść jest zarazem pouczająca i wciągająca. W taki zupełnie miły, naturalny sposób. Mimo, a może dzięki, swoim latom. Została bowiem po raz pierwszy wydana w 1967 roku. Pozostaje mi tylko jeszcze zachęcić do lektury sparafrazowanymi słowami pani Frankweiler: cóż, Czytelniku, niech Pan(i) czyta i odkrywa.