Ciepła, napawająca optymizmem powieść o kobiecej przyjaźni i solidarności, która potrafi wskrzesić nawet najbardziej wypaloną ludzką duszę. Tak czytamy w opisie tej książki. Nie do końca z tym zgadzam. Jest w niej wszystko - trochę słodyczy, trochę smutku, trochę miłości, trochę nienawiści, trochę prawdy, trochę legend. Nie ma w niej zaś przesłodzenia, wymuszonego happy endu, tylko samo życie. Życie w najczystszej swej postaci, prawdziwe, intensywne, momentami niezwykłe. Występujące w niej postaci to ludzie z krwi i kości. Jest to literatura na naprawdę wysokim poziomie, momentami poetycka, dająca duże pole do popisu wyobraźni. Chwyta za serce postać May – jej nadwrażliwość, miłość do całego świata i chęć zamknięcia jego wszystkich cierpień na małym skrawku papieru wetkniętym w swoistą ścianę płaczu – płaczu nad całym złem, jakiego doświadczają ludzie.
Każdy z nas chce mieć swoją arkadię, miejsce, gdzie czuje się bezpieczny, spełniony. Takim miejscem dla Lily będzie dom kobiet w Tiburonie. Choć szuka tylko śladów matki i prawdy o niej, znajdzie znacznie więcej, nie tylko swoją tożsamość, ale także nauczy się własnej wartości, zrozumie znaczenie takich słów jak prawda, miłość, akceptacja, marzenia. Każdy również potrzebuje mentora, a gdy się nie ma wzorców w domu, taka potrzeba jest z pewnością zdwojona. Dziewczynka zaś będzie mieć wielu nauczycieli życia, a od każdego z nich nauczy się czegoś innego, uporu (od Rosaleen), miłości do wszystkich stworzeń (May), pszczelarstwa i sztuki dobrego życia od August, wiary w marzenia od Zacha, a od wszystkich kobiet gromadzących się w tym niezwykłym domu, że jest kimś niepowtarzalnym. Dzięki temu odzyska wiarę w ludzi, nabędzie umiejętność pogodzenia się z losem, prawdą, choćby najstraszniejszą, życia pełnią życia, a także tego, że młodość to stan ducha, a nie liczba lat w naszej metryce.
Ta niewielka książeczka porusza wszystkie problemy, z jakimi borykają się ludzie – przemocy i braku miłości w rodzinie, rasizmu, nietolerancji, traumatycznych przeżyć z dzieciństwa, rzutujących w dramatyczny nieraz sposób na przyszłe życie człowieka, samobójstwa, religijności. A robi to w tak nienachalny sposób, że nie można się jej oprzeć. Ani jej, ani przesłaniu, jaki ze sobą niesie – żeby żyć tak, jakby każdy dzień miał być tym ostatnim.