Właściwie zbieżność z filmowym dziełem Terry’ego Westa i M. Nighta Shymalana, przychodzi nam na myśl od razu. Oto mamy przed sobą bohatera, który widzi zmarłych.Widzi ich często w przerażających postaciach, które ukształtowały ich ostatnie chwile. Dobrze, że wszystko dzieje się w małej mieścinie. Tutaj wszelkich zmarłych, którzy plątają się wokoło jego życia, jest na pewno mniej niż w takim Las Vegas, ale i jemu udaje się poznać takie osobistości, jak Elvis Presley. Elvis, który jednak umarł. No i takie małe miasteczko, wbrew wszystkiemu, dla niego oznacza anonimowość. Anonimowość jego strasznych umiejętności.
Bynajmniej nadchodzi dzień, w którym wszystko się zmienia. Nadchodzi zło, które zwiastują bodachy. Cienie, czy też duchy, które pojawiają się w miejscu tylko wtedy, gdy ma się tam wydarzyć coś naprawdę strasznego... Które wyczuwają krew, zwiastują śmierć, jak okrutne sępy, szykują się już na żer. I nie trzeba długo czekać, by ich pragnienia zostały spełnione. By przeczucia naszego bohatera, zaczęły pozyskiwać podstawy. Bo zło tylko czeka, zło w postaci okrutnych ludzi i ich okrutnych myśli, niszczycielskich pragnień. Tych, których cieszy tylko krew i ból innych. Strach i cierpienie.
Odd Thomas zaskoczył mnie od początku tym, że według pewnych źródeł, miał się skończyć źle. Dotąd Koontz tylko pisał: „Ale to dopiero początek”. Przerażał tym, że wszystko może być jeszcze gorsze, okrutniejsze, straszniejsze... ale teraz, czyżby powiedział wprost, że będzie źle? Czyli, że nasz bohater, Odd Thomas, nie powinien nawet się ruszać, bo i tak niczego nie zmieni? To dlatego przez cały czas, z każdą stroną, każdym zdaniem, oczekiwałem śmierci. Czekałem na najgorsze. I to trzymało mnie przy książce tak silnie, że nie mogłem się od niej oderwać. Krótkie rozdziały mijały jak nieuchwytne chwile. A koniec? Okazał się być straszniejszy, niż przypuszczałem... Okrutny, niesprawiedliwy, tak z jednej strony oczywisty, ale z drugiej, tak nienaturalny.
Koontz, już samym imieniem bohatera, ukazuje jego „dziwaczność”. To ono – Odd – zdaje się być odbiciem jego natury, ale też duszy, apokalipsą jego istnienia. Ale jednocześnie, jest to bohater nie odrzucony przez społeczność. Nie ujawniający swoich mocy wielu, przez co unika wyklęcia. Właściwie tylko jego dziewczyna oraz policjant, zdają sobie sprawę z jego możliwości. I przyjmują pomoc. Tylko czy to wszystko nie przyspieszy tego, co nieuniknione?
Czy mogą zajść zmiany, jeżeli sam autor twierdzi, że i tak skończy się to źle...