Tę opowieść spisał człowiek, który przez kilka lat kierował prestiżowym programem, przeprowadzał selekcje kandydatów, a następnie nadzorował przebieg szkolenia mającego na celu stworzenie zabójców doskonałych: znakomicie wytrenowanych żołnierzy zdolnych do wielogodzinnego oczekiwania w zasadzce, by wreszcie zneutralizować cel. Nierzadko z odległości ponad kilometra. To jedna z najgłośniejszych i najbardziej brawurowych operacji SEALs - ludzi, którzy mieli okazję spojrzeć w twarz każdej ze swoich ofiar. Tyle że oglądali je w wizjerze lunety celowniczej.
Ostatni czołg zniknął w szarówce przedświtu, a terkot gąsienic jeszcze chwilę niósł się po pasie startowym. Potem zapadła cisza. Jakiś pakistański oficer przewidywał, że minie od tej chwili piętnaście minut i rozpocznie się szaber. Mylił się.
Minęła godzina z okładem.
O siódmej czterdzieści pięć Alex dostrzegł głowę wynurzającą się nad murem otaczającym lotnisko. Kilka minut później pojawiła się następna. Potem było ich więcej. Co minutę, dwie widział kolejne somalijskie twarze wpatrujące się szeroko otwartymi oczami w pustą przestrzeń i znikające po chwili. Widział w ich wzroku ciekawość i zdumienie. Czy rzeczywiście nikogo tu nie było? Czy wszyscy opuścili to miejsce?
Niedługo potem strużka ludzi zaczęła przeskakiwać przez mur. Strużka szybko zmieniła się w szeroki strumień i wkrótce ci ludzie byli już wszędzie. Zrywali pokrycie dachu, rozkradali wodę, żywność, co tylko dało się udźwignąć. W tym dotkniętym ubóstwem kraju wszystko miało swoją wartość. Akcja nie była zorganizowana, nie było widać żadnych watażków ani zorganizowanych grup. Przynajmniej na razie.
Musiała minąć jeszcze godzina.
O dziewiątej, kiedy w najlepsze trwała grabież, pojawili się watażkowie.
Pierwszy pojawił się pojedynczy jeep. Nadjeżdżał z zachodu. Kierował się ku jednej z grup szabrowników działającej tam, gdzie znajdowała się wieża kontroli lotów i główny kompleks budynków. Nagle ktoś z tego samochodu zaczął strzelać do tłumu cywilów. Ludzie się rozpierzchli. Potem niecały kilometr na południowy zachód Alex zauważył inną grupę Somalijczyków zdobywających szturmem opuszczony obóz wojskowy na południowym końcu pasa startowego i grabiących wszystko, co w nim pozostało.
To był już Gang B.
O dziesiątej pojawiła się dwuipółtonowa ciężarówka z zamontowanym czterolufowym działkiem przeciwlotniczym obsługiwanym przez jakiegoś wielkoluda. Za ciężarówką mknęło kilka mniejszych pikapów toyoty z działami bezodrzutowymi 106 mm oraz kilka jeepów z rosyjskimi DShK kalibru .51, obok samochodów biegło około pięćdziesięciu mężczyzn. Cały konwój zmierzał w stronę obszaru na południowym krańcu pasa, zajętego przez inną bandę.
Gang A miał spotkać się z Gangiem B.
Kiedy kolumna samochodów znalazła się w odległości stu metrów od obozu na południu, nagle rozpoczęła się poważna strzelanina. Tyle że to nie strzelał Gang B znajdujący się w obozowisku. Strzały padały gdzieś z zachodu, ze zbocza wysokiego wzgórza z gęstą miejską zabudową i wąskimi uliczkami.
Co jest, do diabła? – zastanawiał się Alex. Uzbrojona milicja? Czy Gang C?
Konwój zatrzymał się i odpowiedział ogniem z dział bezodrzutowych i z działka przeciwlotniczego. Zaraz potem zawrócił i ruszył pasem startowym w kierunku głównego kompleksu budynków na północy.
Zaczynało się prawdziwe szaleństwo. SEALs-i byli świadkami czegoś, co przeradzało się w wojnę domową, a może tylko wojnę gangów.
Widać było jednak wyraźnie, że ludzie z konwoju pilnowali się, by ani na moment nie skierować luf swojej broni w kierunku sił koalicji. Alex i jego towarzysze nie byli celem w tej walce. Jeszcze nie.
Niedługo miało się to zmienić.
Lotnisko w Mogadiszu, 1 marca 1995 r.
Kiedy strzelanina pomiędzy różnymi bandami ucichła, coś się zmieniło. Alex do tej pory nie wie, jaka była tego przyczyna. Czy gang stacjonujący na południowym końcu pasa startowego uznał, że Amerykanie wspierają bandę z działami przeciwlotniczymi? A może po prostu nie lubił Amerykanów? Tak czy owak, teraz Alex i pozostali znaleźli się pod ostrzałem.
Początkowo były to sporadyczne strzały. Mniej więcej co pięć minut słyszeli nad głowami świst kul wystrzeliwanych w ich kierunku. Ostrzał był męczący, ale mało skuteczny. Niestety, przybierał na sile.
Potem sprawy się nieco skomplikowały.
Spojrzawszy na szczyt wzgórza za lotniskiem odległy o ponad tysiąc metrów, Alex zauważył jadącą drogą ciężarówkę z działem bezodrzutowym na pace. W pewnej chwili pojazd wjechał między jakieś budynki i już się więcej nie pojawił. Co on tam robi? – zastanawiał się.
Chwilę później miał już odpowiedź. Zobaczył wielką smugę dymu, a chwilę później usłyszał charakterystyczny gwizd.
Nadlatuje!
Bum! Pocisk trafił w nawierzchnię pasa startowego przed nimi. Na tyle daleko, żeby się nie przejmować, ale jednak. Nikt nie lubi, kiedy do niego się strzela pociskami kalibru 106 mm.
Alex zobaczył, że samochód przemieszcza się, ale widział go zbyt krótko, by mu się przyjrzeć. Kilka chwil później nastąpił kolejny wystrzał. Znowu gwizd. Tym razem pocisk wylądował w oceanie za plecami SEALs-ów.
Towarzyszył temu kolejny grad kul z broni ręcznej ze wzgórza i z obozowiska na południowym zachodzie.
Następnie dostrzegł smugę dymu z RPG znajdującego się na wzgórzu. Granat poleciał daleko i rozerwał się nad oceanem.
Alex nie odrywał teraz oczu od przyrządów celowniczych. Ze wszystkich sił starał się wypatrzyć ludzi, którzy do nich strzelali. To z pewnością nie byli przypadkowi obywatele Somalii strzelający na wiwat. Ci ludzie wiedzieli, co robią, i byli dobrze wyszkoleni. Alex widział na wzgórzu może sto pięćdziesiąt okien. W każdej chwili w jednym z nich mógł pojawić się człowiek z RPG, wystrzelić, a potem skryć się, zmienić miejsce i ponownie strzelić.
Zabawa w kotka i myszkę trwała godzinę, potem kolejną. W trzeciej godzinie za plecami SEALs-ów zaczęło wschodzić słońce. Pociski w dalszym ciągu lądowały na tyle daleko od ich bunkra, że nie stanowiły realnego zagrożenia. Zaczynały jednak padać coraz bliżej.
***
Około trzynastej Alex zauważył w obozie na południowym krańcu lotniska grupkę mężczyzn. Trzech miało RPG, a jeden PKM, wielki karabin maszynowy z magazynkiem taśmowym. Pozostali trzymali w rękach zwykłe AK. Grupka zaczęła krążyć pomiędzy budynkami, najwyraźniej szykując jakiś rodzaj manewru.
Na pasie startowym na wprost Amerykanów inna grupa sformowała klasyczną pozycję bojową w kształcie litery C. Dwie linie ciągnęły się wzdłuż długiego na czterdzieści metrów podwyższenia z worków z piaskiem, które przed ewakuacją personelu lotniska pełniło funkcję punktu kontrolnego. Teraz tamta uzbrojona po zęby grupka podeszła do formacji C i zaczęła rozmawiać z tworzącymi ją ludźmi, wskazując na Alexa i resztę Amerykanów na północy. Sytuacja rozwijała się w niedobrym kierunku. Ci ludzie nie czaili się już na wzgórzu oddalonym o tysiąc metrów, tylko stali na pasie startowym, na wprost bunkra Alexa, może sześćset metrów od niego. To wciąż było dalej, niż wynosi skuteczny zasięg RPG, ale na tyle blisko, żeby stanowili realne zagrożenie, gdyby zaczęli celować wprost w SEALs-ów.
Przypatrując się przez celownik optyczny, Alex skoncentrował swoją uwagę na mężczyźnie, który najwięcej mówił i gestykulował i był pewnie dowódcą. Miał na sobie szarą koszulę US Army.
Cóż za ironia.
Nagle gestykulacja ustała. Wyraźnie skończył się czas gadania, bo Pan Wojskowa Koszula położył RPG na ramieniu, wycelował w Amerykanów i zaczął regulować przyrządy optyczne.
***
No to się zaraz zacznie – pomyślał Alex. Pan Wojskowa Koszula wycelował RPG prosto w nich. Karabin Alexa – kalibru .50 – spoczywał na worku z piaskiem. Obserwator znajdował się z lewej strony i nieco z tyłu. Siedząc na puszce po amunicji z Bestią spoczywającą na wysokości ramienia, pomyślał, że chętnie zrobiłby dziurę w worku z piaskiem, żeby karabin opierał się o twardy beton muru. Nie musiałby go dźwigać, a skurwiel ważył prawie dwanaście kilogramów (tylko kilogram mniej niż wielki TAC-50 Furlonga) i utrzymanie go nieruchomo było prawie niemożliwe.
Poza tym serce waliło mu jak młot, bo pierwszy raz celował do człowieka, żeby zabić.
Na brzegu Oceanu Indyjskiego wiał całkiem przyjemny wietrzyk. Obserwator podał odległość do celu: 600 jardów (około 550 metrów - przyp. red.). Alex ustawił przyrządy.
Pan Wojskowa Koszula opuścił granatnik. A reguły walki były jasne: wolno im strzelać, jeśli sami zostaną ostrzelani. Niestety, wszyscy mieli lekką paranoję na tym punkcie.
– Hej! – zawołał Alex do oficera dowodzącego. – Mam zgodę na strzał?
– Wstrzymaj się! – krzyknął oficer. – Muszę zapytać o zgodę! – Chwycił za radio, rzucił kilka słów i ponownie połączył się z Alexem. – Tak. Jeśli szykują się do oddania strzału, masz zgodę.
Alex służył w wojsku już od ośmiu lat, ale taka sytuacja śniła mu się już dużo wcześniej, właściwie odkąd sięgał pamięcią. I nie były to żadne marzenia, tylko zwyczajny sen, który przychodził w nocy. Sen o tym, że stoi naprzeciw wroga, że znajdują się w śmiertelnym niebezpieczeństwie i tylko on może temu zaradzić. Sen o tym, że jest wojskowym, który za chwilę upoluje wielką zwierzynę. Czasem jednak ten sen zamieniał się w koszmar. I wtedy widział wyraźnie, jak pudłuje.
Wycelował w Pana Wojskową Koszulę.
Nie spudłuje.
Padł strzał. Potężny pocisk Mark 211 pomknął, a podmuch wytrącił obserwatorowi lornetkę z rąk. Na szczęście obok był drugi żołnierz z lornetką, który również obserwował.
– Trafiłem? – zapytał Alex.
– Nie – odparł tamten. – Chybiłeś.
***
Pan Wojskowa Koszula był wyraźnie zaskoczony strzałem Alexa i stracił kilka cennych sekund na reakcję.
– Poprawka! Podaj poprawkę! – krzyknął Alex do stojącego za nim chłopaka z lornetką. Sam w tym czasie przeładowywał Bestię.
_Odciągnąć rygiel. _
_Wyrzucić łuskę. _
_Wprowadzić nabój. _
_Zamknąć komorę, _
_Zablokować zamek i gotowe. _
Zdawało mu się, że trwa to godzinę.
Tymczasem Pan Wojskowa Koszula umieścił RPG z powrotem na ramieniu i szykował się do odpalenia.
– Nie podam ci poprawki, bo nie widzę, gdzie poleciał pierwszy pocisk – odpowiedział żołnierz z lornetką.
Ku...a mać! – zaklął w duchu Alex.
Zaczynał się spełniać jego czarny sen. Za pierwszym razem chybił, nie wiedział, w którą stronę poleciał pocisk, i nikt nie mógł mu podać poprawki. A przeładowanie tego pieprzonego karabinu trwa wieki.
Okej. Broń załadowana. Alex przytknął oko do lunety.
Jeszcze kilka sekund i Pan Wojskowa Koszula wystrzeli granat w ich kierunku.
Bez poprawki Alex nie wiedział, jak oddać drugi strzał. A na trzeci nie będzie już przypuszczalnie okazji. Pozostawało zaufać intuicji.
Kiedy Alex przechodził szkolenie NSW, zaczynali od broni z muszką i szczerbinką. Instruktorzy uczyli ich, jak przygotować się psychicznie do oddania strzału i przypominało to czytanie listy przez pilota przed lądowaniem.
– Muszka, muszka, muszka – powtarzali. – Oddech, oddech, oddech, naciskasz, naciskasz, naciskasz – A potem nagle krzyk: – Pal! – Zdawało się, że broń sama strzela. Alex przećwiczył to starannie. Takie postępowanie nie tylko służyło jak odczytywanie listy, ale także uspokajało umysł, działało jak mantra powtarzana podczas medytacji.
Alex powtórzył teraz w myślach cały program: Muszka, muszka, oddech, oddech, naciskasz, naciskasz… pal!
Strzelił.
***
Alex był zadowolony z tego drugiego strzału. Tym razem byłem blisko – pomyślał. Nie miał jednak czasu śledzić lotu pocisku przez lunetę. Kiedy tylko kula opuściła lufę, musiał zająć się przeładowaniem broni.
Odciągnąć rygiel. _
_Wyrzucić łuskę.
_Wprowadzić nabój. _
_Zamknąć komorę. _
_Zablokować zamek… _
Tymczasem łącznościowiec wziął do ręki lunetę, przytknął ją do oka i obserwował lot pocisku.
Kiedy Alex skończył ładowanie broni, usłyszał nad głową świst kul z broni małokalibrowej. Oparł Bestię o worek z piasku i szykował się do oddania trzeciego strzału.
– Daj mi poprawkę! – zawołał do łącznościowca.
– Sukinsyn – usłyszał w odpowiedzi.
– Poprawka, człowieku – powtórzył Alex. – Dawaj pierdoloną poprawkę!
– A niech to… – wydusił z siebie obserwator.
– Gdzie trafił pocisk?! – wrzeszczał Alex. Zamachnął się i zdzielił łącznościowca.
Ale tamten go nie słuchał. Nie mógł oderwać oka od lunety.
– To musiało boleć – mruknął tylko.
– Co ty pie.....sz? – krzyknął Alex. – Co musiało boleć?
– Ten facet leży – wyjaśnił wreszcie łącznościowiec.
Drugi strzał Alexa, oddany bez żadnych danych i poprawek, wyłącznie bazujący na snajperskiej intuicji, wysłał wroga na tamten świat. Granatnik leżał na ziemi obok niego. Pan Wojskowa Koszula przeszedł już do historii.
To był pierwszy śmiertelny strzał Alexa, ale gdyby chciał go oddać pół minuty później, być może nie miałby już okazji.
Nie było jednak teraz czasu na tego rodzaju rozważania, nie było czasu na żadne rozważania. Ponieważ towarzysze Pana Wojskowej Koszuli otworzyli ogień do Amerykanów.
Alex wziął karabin w ręce.
***
Drużyna Alexa znalazła się teraz pod ciężkim ostrzałem Somalijczyków zgrupowanych na południowym zachodzie. Alex sprawdził teren na lewo od człowieka, którego dopiero co zastrzelił. Nikogo tam nie było.
Obrócił karabin i przyjrzał się prawej stronie. Jest! Zobaczył mężczyznę z PKM-em opartym na worku z piasku. Ogromna lufa wypluwała pociski, a otaczał ją blask przypominający koronę w trakcie zaćmienia Księżyca.
Alex wykonał kilka obliczeń w pamięci i umieścił lufę PKM-u w siatce nitek swojego celownika. Postarał się rozluźnić i zaczął szeptać swoją mantrę: Muszka, muszka, oddech, oddech, naciskasz, naciskasz… pal!
Pocisk pomknął w dal, ale on nie miał czasu, żeby sprawdzić, gdzie trafił.
Odciągnąć rygiel. _
_Wyrzucić łuskę. _
_Wprowadzić nabój. _
_Zamknąć komorę. _
_Zablokować zamek.
Położył karabin z powrotem na worku z piaskiem i spojrzał przez lunetę. Widok uległ zmianie. Wielki PKM był teraz kupą poskręcanego metalu zwisającą z worka z piaskiem. W miejscu, gdzie stał strzelec, w worku z piaskiem ziała wielka dziura. Sam strzelec leżał z boku. Choć rozerwany prawie na pół, wciąż jeszcze żył.
Alex obserwował.
Mężczyzna leżał, wspierając się na łokciu, i z niedowierzaniem patrzył na wnętrzności wylewające się z jego brzucha.
Ten obraz zapadł Alexowi w pamięci. Bebechy przypominały wyskakującego z pudełka węża ze sprężyną.
Do rannego podeszło dwóch jego kolegów i uniosło go lekko, ale on już zwisł im bezwładnie w rękach.
Alex jednym strzałem zniszczył karabin maszynowy i zabił strzelca.
Brandon Webb - były żołnierz marynarki wojennej USA, komandos, snajper i instruktor United States Navy SEALs. Brał udział w operacjach na Bliskim Wschodzie, między innymi w misjach w Afganistanie i Iraku. Po powrocie został instruktorem, a następnie szefem kursu snajperskiego United States Navy SEALs. Po zakończeniu służby wojskowej pracował dla agencji rządowych, a następnie założył własną firmę zajmującą się szkoleniem snajperów.