Szkic do życia
Skaza Magdaleny Tulli jest powieścią, w której autorka po raz kolejny pokazuje swoją nieposkromioną wyobraźnię. Wie, że wszystko jest tekstem i zręcznie bawi się tym faktem. Żongluje fikcjonalnymi historiami, z chaosu tworzy fabułę, by w końcu ją unieważnić. Jest krawcem, demiurgiem, konstruktorem gipsowego świata, z którego co rusz obsypuje się tynk. Dekoracje z dykty są przestrzenią sztuczną i niestabilną, ale brak tu innej. Demiurg jakoś źle to wszystko ustanowił, może zbyt pochopnie, bez zastanowienia. A może robotnicy zawiedli – z braku czasu, czy pieniędzy. Jednak ruszyło, historia wykiełkowała na próchnie z resztek poprzednich fabuł.
Tytułowa skaza daje początek nowym historiom. W pęknięciach, ruinach, zgliszczach rodzi się życie. Bo wszystko jest tu samo nakręcającym się mechanizmem, kołem zamachowym, które ogarnie każdy element tego świata. Jeśli coś naturalnie się wyczerpie, płodzone będą następne byty. W jedną historię wciśnie się inna i zmieni wszystko. Cały ten świat to fantazmat, więc co krok podkreślane są jego iluzoryczność, tymczasowość oraz rozpad. Ale opowiedziana przez Tulli historia to także palimpsest, przez który prześwitują inne narracje. Ważnym odniesieniem jest groteskowy nurt świata z dykty, sztucznych dekoracji, jak w Ulicy Krokodyli Schulza, gdzie: "(...) rzeczywistość jest cienka jak papier i wszystkimi szparami zdradza swą imitatywność. (...) rozwiązuje się i rozprzęga ta zaimprowizowana maskarada i, niezdolna wytrwać w swojej roli, rozpada się za nami w gips i pakuły, w rupieciarnię jakiegoś ogromnego, pustego teatru."
Pokrewieństwo twórczości Tulli z Schulzem widać na każdym kroku. U obojga pojawia się gipsowy, papierowy świat, życie jak teatr i sen, ludzie niczym manekiny. Wspólna jest też figura demiurga, bawiącego się we włączanie i wyłączanie całego mechanizmu. Ludzie-manekiny pojawiają się już na samym początku. Są one dziełem krawca, który szyjąc ubrania, nadaje ludziom społeczne role i określa sens ich egzystencji. Jeżeli ktoś ubierze płaszcz generała to się nim stanie, nawet, gdy wcześniej był tylko pogardzanym kelnerem. Ale jeśli komuś trafił się fartuch służącej, musi nieść na swych barkach bardzo duży ciężar.
Swobodna wyobraźnia twórcy rodzi postaci, przybywające niewiadomo skąd na rynek wykreowanego miasta tramwajem linii 0. Nie wiadomo, co zrobić z tymi przybyszami. Ale wyobraźnia potrafi ulokować ich w mitycznej Ameryce, gdzie zabłysną w nowych rolach. Podczas czytania tej powieści, wydaje się, że objazdowy artysta otworzył w niej kukiełkowy teatrzyk, dał zaimprowizowane przedstawienie, po czym złożył swój kram i ruszył dalej. Podczas przedstawienia patrzył na wszystko z dystansu, co jakiś czas wcielając się w poszczególnych bohaterów, wypróbowując ich role. Kusiło go sprawdzenie, jak jest u innych – każdego z osobna i wszystkich razem. Żeby to wyrazić, Tulli posłużyła się zadomowionymi w literaturze figurami. Powróciła do platońskiego teatru świata. Niczym u Kundery, u którego życie jest zaledwie wstępem do nieznanej, prawdziwej, jednak tylko potencjalnej historii. Dalszego ciągu być nie może, więc całość jest błaha i nieważna: "Cóż może być warte życie, jeśli pierwsza próba już jest życiem ostatecznym?
Dlatego życie zawsze przypomina szkic. Ale nawet szkic nie jest właściwym określeniem, bo szkic to zawsze zarys czegoś, przygotowanie do obrazu, gdy tymczasem szkic, jakim jest nasze życie, to szkic bez obrazu, szkic do czegoś, czego nie będzie."
Atutami tej książki, jak i całej twórczości Magdaleny Tulli są wyobraźnia oraz plastyka opisu. Jednak według mnie co innego stanowi o ważności nowej powieści autorki Snów i kamieni. Mówi ona bowiem o kondycji człowieka coś bardzo smutnego i ważnego zarazem. Mianowicie to, że wpisany jest w nią jakiś odgórny, nieusuwalny żal wynikający z niespełnionych marzeń, ambicji czy zawiedzionych uczuć: (...) nadciągną przeróżne nadzieje, oczekiwania i kalkulacje, i z czasem, z natury rzeczy, zaczną nabierać ołowianego ciężaru rozczarowań. Ten żal stanowi piętno, skazę na ludzkiej duszy. Poprzez tę skazę, z wnętrza człowieka przeziera jakaś mroczna i gorzka głębia, coś nieuchwytnego, poza słowem.
A gdy już zamyka się historia wysnuta przez Tulli, wiadomo, że koniec jednej opowieści to tak naprawdę początek innej. Krawiec uszyje nowe stroje, robotnicy naprędce stworzą inne dekoracje. Na ruinach starego świata narodzi się następny – równie niepewny. Ktoś powie: stań się i stanie się świat. Tchnie życie w gliniane postaci, a później im to życie zabierze.