Problemy rodzinne to rzecz znana wszystkim. Jak świat wielki i szeroki. Rodziny są różne, ale problemy zwyczajowo choć podobne. Jednakże chyba niewiele jest rodzin, w których razem mieszkają dwie dziewczynki i mama. Jeszcze mniej takich, gdzie młodsza z dziewczynek jest bardziej rezolutna i śmiała niż starsza. A już na pewno sporadycznie występują ślimacze zwyrodnienia. A tak jest w rodzinie Jojo. W rodzinie, gdzie młodsza siostra prowadzi hodowlę ślimaków i wraz z mamą przeżywa ślimacza przemianę, tworząc sobie nawet domki na plecach...
Od początku. Bynajmniej. Wszystko wydarzyło się przez dobre chęć mamy Jojo, która to, córce cierpiącej miłosny upadek, czytaj: cierpiącej na zwyczajnie złamane serce, mającej trzynaście lat, postanowiła – dla ozdrowienia – zafundować wyprawę do Paryża. I wszystko byłoby może jak zwykle, wiecie: cierpienie pod wieżą Eiffla i tym podobne romantyczne wizje, gdyby nie to, że zamiast w Paryżu we Francji, niemiecka nastolatka wylądowała w Paryżu, w Dallas, USA. I to na dodatek złapana na dziwną „zachciewajkę” bogatej smarkuli, a nie kurs językowy. I to, na kolejny dodatek, bez żadnych możliwości czarowania, bo jak wszyscy wiedzą, po pierwszym pocałunku, magia dziwnie z dziewcząt umyka. A Jojo się całowała. I to dlatego pierwszą czarownicą w domu jest teraz jej siostra i to ona dzierży, jak magiczną różdżkę, misia w intensywnym kolorze. A Jojo czarowanie naprawdę by się przydało, szczególnie, gdy pewien znajomy dziewczynki w falbankach popada w spore kłopoty, a poznany w samolocie chłopak, dziwnie na nią
zaczyna działać. Ale – „Klin klinem!” Niech żyje młodość i wiążące się z nią przyjemności i możliwości.
Pisana na poły jako pamiętnik, na poły jako opowieść, książka po kilku kartkach zaczyna nudzić. Bo zwyczajnie wiadomo co będzie. Będzie jak zwykle, ale jednak czyta się ją bez zbytniego skrętu kiszek. Dobra po to, by od czasu do czasu się pośmiać, od czasu do czasu odrobinkę, bo nie zbyt bardzo, wzruszyć, a tak naprawdę, by nie nudzić się mijając ten sam krajobraz w drodze do pracy. Dla „ludzisk” płci żeńskiej w każdym wieku. No chyba, że któraś ma nadmierną i swędzącą awersję do kowbojów. Albo do falbanek, albo do jednego i drugiego.