„Przyjaciół nikt nie będzie mi wybierał, wrogów poszukam sobie sam” – śpiewał swego czasie polski bard Andrzej Garczarek. Takie też przekonanie zdaje się przyświecać bohaterowi serii komiksowej „Wieże Bois-Maury” Hermanna Huppena. Wędrując po Europie, rycerz Aymar szuka okazji, aby nie tylko przeżyć romantyczną przygodę, ale przede wszystkim aby się wzbogacić i znaleźć sojuszników, co pomogłoby mu w odzyskaniu tytułowych rodowych włości. Choć bohater został pozbawiony swego dziedzictwa i majątku, nie utracił tego, co stanowi o jego szlachetności – w przeciwieństwie do wielu ludzi swego stanu, którzy szlachtą zwą się jedynie z racji pochodzenia, a nie postępowania.
Aymar jest oczywiście dzieckiem swoich czasów, religii i kultury średniowiecza, daleko mu więc do wyznawania współczesnych nam wartości związanych z demokracją czy społecznym liberalizmem. Nie znajduje jednak satysfakcji w poniżaniu innych, ludzi niższego stanu traktuje sprawiedliwie, a innowierców – z szacunkiem. Budzi tym powszechne zdziwienie, co dowodzi jedynie, że pogarda dla bliźnich, pycha i fanatyzm miały się w jego czasach jak najlepiej – podobnie jak i dzisiaj. No dobrze – pocieszmy się trochę: miały się jeszcze lepiej niż dzisiaj. Aymar nie idzie za głosem tłumu, podszeptami „życzliwych” ani sugestiami intrygantów. Kieruje się wewnętrznym kompasem moralnym, a w przekonywaniu oponentów pomagają mu także argumenty pozawerbalne, takie jak silne ramię i ostry miecz.
Zarówno przywiązanie do wyznawanych wartości, jak i bojowa sprawność, stają się mu tym bardziej przydatne, że zmierza do Ziemi Świętej. W ósmym tomie serii, zatytułowanym „Seldżuk”, dociera do Anatolii, gdzie ścierają się wpływy Bizancjum, Turków Seldźuckich, Daniszmendów, Ormian Cylicyjskich i łacińskich krzyżowców. Wraz z dwoma innymi rycerzami i wiernym giermkiem Oliwierem, Aymar eskortuje grupę pielgrzymów. Za przewodnika bierze Bizantyńczyka Miltiadesa, na co krzywo patrzą jego towarzysze. Pewnej nocy pielgrzymi chwytają Seldżuka, próbującego ukraść rycerskiego konia. Za radą Miltiadesa Aymar daruje mu życie i czyni zeń jeńca. To jeszcze bardziej antagonizuje grupę, która niebawem trafia w sam środek rozgrywki pomiędzy zawierających taktyczny sojusz z Bizantyńczykami Seldżuków a próbujących im w tym przeszkodzić krzyżowców. Jeniec Aymara staje się zaś w tej rozgrywce postacią kluczową.
W ostatecznym rozrachunku postawa spadkobiercy Bois-Maury, bazująca na rycerskich wartościach i roztropności, okazuje się dla uczestników wyprawy najkorzystniejsza. W intencji autora stanowi to dowód na prawdziwość przekonania, że czynienie dobra popłaca. Choć myśl to nienowa i może niezbyt oryginalna, warto ją przypominać w ramach dokładania starań, aby świat nie zszedł na psy... jeszcze bardziej. W tym kontekście Aymar okazuje się postacią uniwersalną i ponadczasową, archetypowym człowiekiem godnym i przyzwoitym, depozytariuszem wartości, których uznanie przez ludzi za swoje – w każdym miejscu i każdym czasie – daje szansę zapanowania nad przemocą, chaosem, anarchią, zwykle najdotkliwiej dotykającymi osoby najniżej stojące na drabinie społecznej. Powszechnej pogardzie i fanatyzmowi bohater przeciwstawia szacunek dla bliźnich, niezależnie od ich pochodzenia społecznego, etnicznego, wyznawanej przez nich religii. Co ważne, czyni to, nie wyrzekając się własnych poglądów i przekonań.
Okres historyczny, w których Aymar żył, oferował ludziom jego stanu znacznie szerszy zakres wolności niż pozostałym. Dawał mu władzę życia i śmierci nad innymi, możliwość pomiatania nimi i okazywania im swej wyższości na różne sposoby, skłaniał do walki zbrojnej z wyznawcami innych religii, obiecując za to zasługi na tamtym świecie. Korzystania z tego rodzaju aspektów wolności bohater skutecznie unikał, co również może stać się pewną nauką dla dzisiejszego świata. Świata, w którym panuje wolność w szerzeniu pogardy i nienawiści wobec innych ludzi, kultur, religii, poglądów. I choć różnica pomiędzy strzelaniem do oponentów pogardliwym słowem czy nienawistnym obrazkiem a strzelaniem do nich z karabinu jest oczywista, ludziom przyzwoitym ani jednego, ani drugiego czynić nie wypada.