Powieść o podróży, takiej jaką jest życie. Podróży człowieka w głąb samego siebie, w poszukiwaniu sensu istnienia. Podróży mającej na celu określenie swoich marzeń, potrzeb, oczekiwań. Rozpoznanie swoich zalet i wad. Nazwanie uczuć. Dojrzewanie poparte świadomą samooceną i umiejętnością uważnego patrzenia na otaczającą rzeczywistość. Powieść o samotności, z którą większość z nas nie potrafi żyć, nie potrafi sobie poradzić. O tej samotności, która dotyka nawet w tłumie. O barierach języka i kultury, których nie można przełamać z dnia na dzień. Które sprawiają, że słowa znaczą co innego, gesty wprowadzają w błąd swoją wymową, wersy straszą swoją obcością. Powieść o podróży do innego kraju o odmiennej, obcej kulturze. Zaskakująco innej mentalności mieszkańców. Ukazująca niejednorodny dynamicznie zmieniający się świat nieznany większości z nas. Zróżnicowane krajobrazy. Tajwańczyków, Chińczyków, Ujgurów, Kazachów. Ludzi jakże odmiennych mimo pozornych podobieństw. Przemysł i rozwój wkraczające stalowymi
buciorami w życie tych ludzi. Tworzące nowe otoczenia społeczne, kulturowe. Zmieniające nie tylko sam krajobraz, ale i delikatną tkankę społeczną.
Z tych wszystkich podróży największe wrażenie zrobiła na mnie prawie reporterska obserwacja życia na Tajwanie i w Chinach. Bogactwo szczegółów, drobiazgów codzienności. Opisy przyrody i miast. Migawki z życia. Pozbawione wyraźnych ocen i klasyfikacji, świetnie oddające klimat i atmosferę. Książka jest dość gruba jak na współczesne standardy, zasadniczo pozbawiona dynamicznej akcji, momentami rozwlekła. Pozwala za to spokojnie wczuć się w tak trudno uchwytne i opisywalne życie innych ludzi. Sądzę, że właśnie takie niespieszne pisanie, pełne subtelnych i pozornie nieistotnych szczegółów daje często lepsze pojęcie o danym skrawku ziemi niż opisy szerokie, zbyt dynamiczne, pełne prostych konkluzji i daleko idących wniosków.
Vincent Saunders opuszcza małe, prowincjonalne miasteczko w Stanach i wyrusza do Tajwanu jako protestancki wolontariusz głosić Dobrą Nowinę. Czyni to przy okazji nauczania języka angielskiego. Spotyka miejscowego biznesmena, pana Gwa, który prosi go o pomoc w sprowadzeniu z dalekiego zakątka Chin urodziwej dziewczyny. Miałoby to udać się dzięki fikcyjnemu małżeństwu Vincenta z piękną Kai-ling. Sam Gwa, Tajwańczyk, wie, że ze względów politycznych on sam nie ma szans na małżeństwo i powrót z dziewczyną na Tajwan. Saunders nie przystaje na tę propozycję, niwecząc śmiałe plany biznesmena i bardzo go urażając. Jednak splot okoliczności, romans z miejscową nastolatką i zemsta ze strony jej rodziny, sprawiają, że decyduje się na proponowany wcześniej wyjazd do Chin. Dla oszczędności nie wybiera dość kosztownej podróży samolotem. A lądowa podróż przez Chiny to niesamowita, pełna zdarzeń wędrówka. Poprzez zaskakująco zmienne krajobrazy tego ogromnego państwa. Odmienne miasta, odmienne klimaty, zadziwiająco różne
postacie spotykanych ludzi.
Miałem okazję przeczytać na amerykańskiej stronie internetowej wywiad z autorem powieści, Johnem Dalton. Po skończonej szkole, obdarowany biletem, wyjechał do Azji i przez kilka lat mieszkał na Tajwanie ucząc tam angielskiego. Podróżował zarówno po Chinach, jak i innych krajach azjatyckich. To właśnie z tych doświadczeń i ogromnej fascynacji wschodnią kulturą powstała ta książka, owoc kilku lat ciężkiej pisarskiej pracy. Jako debiut, mimo drobnych uwag i zastrzeżeń, trudno nie oceniać jej wysoko. Powieść opiera się na doświadczeniach Daltona, ale większość zdarzeń jest fikcyjna i nie ma swoich odpowiedników w jego osobistej historii.
Nie do końca identyfikuje się on też z głównym bohaterem. Raczej stara się wyobrazić, także w oparciu o własne przeżycia i obserwacje, sytuację osób takich jak Saunders. Samotnych, pływających po głębokich wodach nieznanego im burzliwego acz fascynującego, przyciągającego, a jednocześnie obcego oceanu innej kultury. Co ciekawe sam pan Gwa ma kogoś w rodzaju swojego odpowiednika w rzeczywistości, ale był to tylko przypadkowo spotkany w knajpie biznesmen. Człowiek, który być może pod wpływem kolejnego wypitego drinka pół-żartem, pół-serio proponował dziesięć tysięcy dolarów za pomoc w przywiezieniu z Chin kobiety w której się zakochał. Ta opowiedziana przez lekko zawianego człowieka historia stała się zasadniczym pomysłem na książkę. Kończę tak pięknie oddającym charakter książki cytatem z wywiadu, tym razem w wersji oryginalnej: ... the world is an infinitely strange and unexpected place...