Trwa ładowanie...

Straszna Polska w strasznej książce

Tak opisywali tłum na Krakowskim Przedmieściu dziennikarze mediów głównego nurtu i tak widzi wałbrzyski tłum reporterka z Warszawy w powieści Joanny Bator. Osoba, o której wciąż mówi się, że dostrzega więcej, potrafi słuchać i "stara się zrozumieć", tym razem wyłącza wszystkie zmysły i zamyka się w swoim pancerzu. W ludziach gromadzących się na wałbrzyskim rynku nie dostrzega indywidualnych historii, które warto by opowiedzieć. To dzika banda, zbudowana z dzikich istot. W kulminacyjnej, makabrycznej scenie, gdy nad energią motłochu nikt już nie panuje, dochodzi do prawdziwej apokalipsy. Spuszczone ze smyczy "moherowe berety" rozszarpują trupa i demolują okolicę.

Straszna Polska w strasznej książceŹródło: Elibri
d1mkscr
d1mkscr

"Nigdy nie wiadomo, co może wyniknąć ze złej historii" - mówi Alicja Tabor, warszawska reporterka, główna bohaterka wyróżnionej nagrodą Nike powieści "Ciemno, prawie noc" . Odpowiada tymi słowami swojemu kochankowi, którego zdaniem nie każdy "zasłużył na swoją opowieść". Tabor się z nim nie zgadza, jej zadaniem, wręcz misją, jest spisywać opowieści, dostrzegać w ludziach to, czego nie dostrzegli inni.

* *Jak w przypadku Dawida, którego obwinia o śmierć ukochanej siostry. Brzydzi się nim, ale nie odmawia prośbie, by wysłuchała jego spowiedzi. "Tyle mogłam dla niego zrobić" - kwituje. Jednak ani Tabor, ani jej twórczyni, Joanna Bator, nie są dobrymi słuchaczkami. "Ciemno, prawie noc" jest bowiem książką powierzchowną, pełną uproszczeń i skrótów, próbującą powiedzieć coś o współczesnej Polsce, ale ponoszącą spektakularną klęskę.

"Mnie Polska przeraża" - wyznała Bator w jednym z wywiadów tuż po otrzymaniu nagrody Nike. I trzeba przyznać, że pisarka potrafi zarażać własnymi lękami. Strach przenikający Bator i Tabor - jej literackie alter ego - czuć na każdej stronie "Ciemno, prawie noc". To książka duszna, niepokojąca. Pełna koszmarnych zjaw, udających prawdziwych ludzi, traumatycznych wspomnień i złamanych życiorysów. Zaludniona lalkami Barbie spalonymi w piecu, ofiarami hitlerowskich egzekucji, dziećmi gwałconymi przez Armię Czerwoną i molestowanymi przez obłąkane matki-sadystki. Rozgrywająca się w upiornym Wałbrzychu - brudnym, smutnym mieście, w którym regularnie dochodzi do mini-pogromów na Cyganach, a którego rynek zapełniony jest religijnymi fanatykami wznoszącymi jadowite modły do Matki Boskiej Bolesnej. To polski horror w pełnym znaczeniu tych słów.
Przestraszają w nim nie tylko morderstwa, gwałty czy zjawiska nadprzyrodzone, ale i obdrapane, stare budynki, osiedla biedy, którymi nikt się nie interesuje, brudne klatki schodowe, dysfunkcyjne rodziny i szpetne facjaty zmęczonych ludzi. Powracająca do Wałbrzycha Tabor lęka się zarówno złoczyńców polujących na małe dzieci, jak i własnych wspomnień związanych z miastem, z którego uciekła niegdyś, nie oglądając się za siebie.

Jednak Bator zapomina o podstawowej zasadzie dziennikarstwa i pisarstwa. Strach jest marnym doradcą. Kierujący się nim artyści zakłamują rzeczywistość, przedstawiają ją w krzywym zwierciadle, deformują. "Ciemno, prawie noc" przepełniają więc karykaturalne postacie, które nie tylko nie mają nic wspólnego z rzeczywistością, ale którym autorka i główna bohaterka po prostu odmawiają empatii.

Ważny wątek powieści jest fantazją para-smoleńską. Tłumy zbierające się na wałbrzyskim rynku dziwnie przypominają te, które gromadziły się na Krakowskim Przedmieściu. W naszej rzeczywistości chodziło o samolot z prezydentem i krzyż postawiony nielegalnie przed Pałacem Prezydenckim, w książce Bator mowa o śmierci domorosłego proroka i obiecanej przez jego następców figurze Matki Boskiej Bolesnej. W obu przypadkach punktem zapalnym jest prozaiczna śmierć (Jan Kołek umiera na zawał), obrosła paranoicznymi teoriami spiskowymi. W obu oficjalny Kościół milczy, pozwalając by w jego imieniu wypowiadali się fanatycy przekonaniu o własnej krzywdzie. I, niestety, bohaterów obu zgromadzeń przedstawia się tak samo - to dzika swołocz, tłum ogarnięty absurdalnym religijnym uniesieniem, nie mającym nic wspólnego z prawdziwą religijnością. Żądny krwi, karmiący się spiskami i nienawiścią. Niechętny wobec obcych, zwłaszcza Żydów, Romow i gejów. Wznoszący okrzyki o wielkiej Polsce narodowej, polskiej krzywdzie i prawdziwych
Polakach.

d1mkscr

Tak opisywali tłum na Krakowskim Przedmieściu dziennikarze mediów głównego nurtu i tak widzi wałbrzyski tłum reporterka z Warszawy w powieści Joanny Bator. Osoba, o której wciąż mówi się, że dostrzega więcej, potrafi słuchać i "stara się zrozumieć", tym razem wyłącza wszystkie zmysły i zamyka się w swoim pancerzu. W ludziach gromadzących się na wałbrzyskim rynku nie dostrzega indywidualnych historii, które warto by opowiedzieć. To dzika banda, zbudowana z dzikich istot. W kulminacyjnej, makabrycznej scenie, gdy nad energią motłochu nikt już nie panuje, dochodzi do prawdziwej apokalipsy. Spuszczone ze smyczy "moherowe berety" rozszarpują trupa i demolują okolicę.

"Trupa zeżarli. Czasem tak bywa w kraju nad Wisłą". To jedyne, co ma na ten temat do powiedzenia Bator. I jest to największe rozczarowanie, które spotyka czytelnika "Ciemno, prawie noc" . Uzmysławia on sobie bowiem, że główna bohaterka powieści nie jest żadną reporterką, ale zwykłą prostaczką, która do "największej w Polsce gazety" (tytuł "Gazeta Wyborcza" nie pada tu ani razu) dostała się chyba przez przypadek. Żadne opery nie pomogą jej zrozumieć, co tak naprawdę się wydarzyło, czego była świadkiem. Bo trudno cokolwiek zrozumieć, jeżeli opisuje się tylko powierzchowne objawy. Tymczasem Tabor nie interesuje się uczestnikami protestu i zadowala ogólnikami na ich temat. W książce, w której znalazło się miejsce na historię bibliotekarki-transwestyty, burdelmamy ze sklepu mięsnego i poszukującego skarbu Cygana, zabrakło stron, by przeanalizować prawdziwe przyczyny wykluczenia. Dowiedzieć się, dlaczego w tym kraju starsze panie wsłuchane
w religijnych fanatyków wychodzą na ulice z transparentami i świętymi figurkami. Dlaczego tak wielu tu sfrustrowanych młodzieńców, przebierających się w dresy i odgrywających na słabszych. Dlaczego grunt, na który padają teorie spiskowe jest tak podatny.

Alicja Tabor i jej samozwańczy wałbrzyski Scooby Gang (wspomniani już bibliotekarka-transwestyta i cichy Cygan poszukujący skarbów, Niemiec z tajnej organizacji mordującej pedofilów i Adam, właściciel sklepu zoologicznego, wynoszący zwierzęta ponad ludzi) postrzegają tłum jako tłum, nie widząc w nim jednostek i nie skupiając się na nich. Utalentowaną niby-reporterkę stać tylko na strach i kąśliwe przezwiska. Ludzie, którzy tworzą Wałbrzych zostają opisani jako Pani z Wąsem, Pan Lwi czy otwarcie obraźliwie - Kurwamina. Tabor wie o nich tyle, że przepełnia ich jad i należy się ich bać. Broń boże próbować zrozumieć!

(img|469088|center)

d1mkscr

Przemysław Czapliński twierdził w "Newsweeku", że "w 'Ciemno, prawie noc' Bator mówi, że społeczeństwo jest możliwe wtedy, gdy zbudujemy więzi również z tymi, którzy są obrzydliwi", ale naprawdę trudno się z nim zgodzić. Można raczej odnieść wrażenie, że dla Alicji Tabor idealne społeczeństwo to takie, w którym nie ma miejsca dla "moherowych beretów" i wielu innych wykluczonych. Bowiem Tabor, i niestety chyba także Bator, postrzegają wykluczenie tylko według modnych genderowo-narodowych kryteriów. Martwią się o transwestytów, gejów, Romów, Żydów (i dobrze!), zapominając, o zwykłych szarych obywatelach. Starych, brudnych, zgrzybiałych, biednych. Przepełnionych poczuciem krzywdy, sfrustrowanych, poszukujących prostych odpowiedzi. Dla nich Tabor nie ma żadnego ciepłego słowa - dobrotliwego dyrektora Domu Dziecka "Aniołek" traktuje z drwiną, wobec Barbary Mizery jest okrutna, Zofię Sochę zaczyna traktować przyjaźnie dopiero w momencie,
gdy okazuje się, że staruszka dobrowolnie oddała wnuka Niemcom. Dopiero ten gest ponadnarodowego miłosierdzia rehabilituje starszą panią w oczach przenikliwej reporterki - wcześniej była na wpół szaloną Babą Jagą bredzącą o spiskach Mossadama Husaina. Mizera, której dziecko jednak umarło i nie uratowali jej Niemcy, pozostaje jedną z najbardziej bezdusznych bohaterek. Matką, za którą trzeba opłakiwać jej własną córeczkę, bo ona sama "nie uważa jej za wiele wartą".

Joanna Bator przyznaje, że swoją powieść napisała w Japonii, "przy biurku z widokiem na górę Fuji" . Jedyny kontakt z polską rzeczywistością odbywał się poprzez fora internetowe. To dlatego w książce znalazły się aż trzy "Bluzgi" - długie, męczące rozdziały, zapisy ni to czatów, ni to forów (niby to fora, ale główna bohaterka używa ich do kontaktów z informatorem, jakby miała do czynienia z czatem), na których pełno nienawistnych komentarzy, seksistowskich i rasistowskich tyrad i nawiedzonych monologów pisanych bez znaków przestankowych. I taka właśnie jest Polska opisywana w "Ciemno, prawie noc" . To kraj zupełnie oderwany od rzeczywistości, wykrzywiony w gniewnym grymasie, zionący nienawiścią do wszystkiego co inne. Przerażająca ojczyzna zaściankowości wprost z nocnych koszmarów warszawskiej
inteligencji - również tej, która z Wałbrzycha wyjechała aż do Japonii.

Być może nie byłoby w tym nic złego, wszak mamy do czynienia z literacką fikcją, gdyby nie to, że Bator podejmuje próbę uchwycenia współczesności i wciśnięcia jej w ramy powieści gatunku (swoją drogą, również nieudanej, ale to temat na zupełnie inny tekst). I ponosi klęskę. Okazuje się, że, aby napisać coś prawdziwego o Polsce, nie wystarcza okienko na kraj w postaci forum pod artykułem. Trzeba sporo więcej - empatii i chęci zrozumienia. Ma je chociażby Dorota Masłowska, na której Bator się wyraźnie wzoruje, zwłaszcza w warstwie językowej. Bohaterowie "Wojny polsko-ruskiej" najprawdopodobniej pierwsi pobiegliby na wałbrzyski rynek, walczyć o Matkę Boską Bolesną z okupantami z Unii Europejskiej. Czytelnik ich jednak rozumiał i darzył sympatią. Nawet jeżeli się z nimi nie zgadzał. A większości bohaterów Bator jedynie się boi.

Tomasz Pstrągowski, WP.PL

d1mkscr
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1mkscr