Podobno Stieg Larsson , autor bestsellerowej trylogii Millennium, wciąż żyje, a jego pogrzeb w 2004 roku był tylko przykrywką urządzoną dla zmylenia polujących na jego głowę szwedzkich służb specjalnych.
Kurdo Baksi: Byłbym najszczęśliwszym facetem na świecie, gdyby mój przyjaciel wrócił z zaświatów. Kupiłbym mu paczkę jego ulubionych marlboro. Niestety, widziałem jego ciało. Byłem nawet przy kremacji. Ostatnio sporo jeżdżę po świecie, promując swoje wspomnienia o Stiegu , i w każdym kraju trafiam na nowe teorie spiskowe. Hiszpanie na przykład chcieli wiedzieć, czy to na pewno Stieg napisał Millennium. W Niemczech zarzucano mnie pytaniami, czy w czwartej, niedokończonej powieści zamierzał ujawnić, kto naprawdę stoi za śmiercią Olofa Palmego i Anny Lindh.
A chciał?
Na pewno nie w Millennium. To fenomenalna fikcja zbudowana z kawałków historii, z którymi Stieg zetknął się w ciągu kilkudziesięciu lat pracy dziennikarza śledczego. Trylogia jest zmyślonym, ale wiarygodnym obrazem ciemnej, nieznanej światu, strony dzisiejszej Szwecji. Larsson rozbił w niej sielankowy obraz swojej ojczyzny: przytulnego państwa, Ikei i dobrych tenisistów. Obnażył powszechną przemoc wobec kobiet, łamanie praw człowieka czy ksenofobiczne traktowanie imigrantów. Ale jego powieści nie są dziennikarskim dochodzeniem, które mogło komuś zaszkodzić. Za kryminały nikt nie zabija. Co innego w czasie naszej wspólnej kariery dziennikarskiej. Wtedy nieraz grożono nam śmiercią.
Pełna wersja artykułu w aktualnym wydaniu „Dziennika”.