Nadeszły ciężkie czasy dla profilera Rudolfa Heinza, ciężkie zawodowo i prywatnie. Prywatnie, bo właśnie zaczyna się Euro 2012 i człowiekowi, który nie znosi piłki nożnej, nie jest w tym czasie łatwo, tym bardziej, że jest synem znanego (i pamiętanego) piłkarza. Zawodowo, bo w starym hangaroschronie w Pile zostają znalezione zwłoki młodego mężczyzny, który okazuje się synem bogatego i wpływowego katowickiego przedsiębiorcy, Ludwika Kodyma. Sposób zadania śmierci jest niezwykły; obok ciała leży zdjęcie okładki Abbey Road, albumu Beatlesów, a właściwie jego reprodukcja, tyle że różniąca się od oryginału pewnym szczegółem. Śledztwo zostaje przekazane do Katowic, Heinz dostaje „pomocnika”, podkomisarza Trojanowskiego, człowieka o niełatwym charakterze, z racji wyglądu nazywanego Breivikiem. „Góra” – jak to w takich sytuacjach bywa – naciska, Kodym domaga się szybkich postępów, a przełomu w śledztwie brak. Do czasu, gdy Heinz nie zacznie grzebać w przeszłości bohaterów...
Miło przeczytać coś, co nie jest podobne do „zagadek CSI”, kiedy to winny zostaje wskazany w ciągu jednego dnia, a dowody się mnożą jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Rzeczywiście, dobrze byłoby, żeby wszystkie sprawy dało się rozwiązać w ciągu 48 godzin, kiedy tropy są świeże, pamięć świadków – dobra, a potencjalny podejrzany w zasięgu ręki. Ale życie pisze inne scenariusze: najczęściej takie, w których na rozwiązanie sprawy trzeba długo i ciężko pracować (i nie ma do pomocy EDNY, jak w CSI: Nowy Jork)
, dowodów jest niewiele, a świadków brak. Do takiego scenariusza sięgnął, po części, Mariusz Czubaj. Mamy więc, przynajmniej na początku, nieco powolną akcję: powiedziałbym, że w starym stylu powieści detektywistycznej, a nie w popularnym od jakiegoś czasu, także w utworach kryminalnych (zwłaszcza filmowych) – tempie wideoklipu. Ale jak już Heinz wpadnie na trop, akcja nagle przyspiesza (na szczęście w rozsądnych granicach).
Sprawnie napisana książka, z całkiem dobrymi dialogami, komentarzami do polskiej (i nie tylko) rzeczywistości społeczno-obyczajowej. Poza tym – klasyka gatunku, że tak powiem: samotny policjant – zgodnie z modą obowiązującą od jakiegoś czasu jest to profiler – z nieuporządkowanym życiem uczuciowym i skomplikowanym życiem rodzinnym, kłopoty tegoż policjanta w pracy związane i z jego charakterem i ze zmieniającą się rzeczywistością, niezbyt bystrzy koledzy itd. Ale to klasyka nienudna, nienachalna, wciągająca, z zakończeniem, które nie dla wszystkich – o ile dla kogokolwiek – musi być oczywiste, choć również jest klasyczne, jak zakończenia z powieści Agathy Christie, których tropy można tu czasem wyśledzić.
Widać w Piątym Beatlesie drobne ślady pewnego zwrotu w kierunku takiego kryminału policyjnego, który znany jest czy to z Brudnego Harry’ego, czy Mentalisty. Czy to stała tendencja, to się jeszcze okaże. Finał Epilogu nie musi być bowiem tak oczywisty, jak głoszą recenzje powieści Czubaja. Kto czytał Upiory Jo Nesbø – albo kto zna reguły gry w kulturze popularnej, gry między twórcą a odbiorcą – będzie wiedział, o czym mówię. Tylko musi przeczytać Piątego Beatlesa. A jeśli lubi dobre kryminały – przeczytać Piątego Beatlesa powinien.